Wczorajsze notowania w USA zakończyły się spadkiem wartości większości najważniejszych indeksów akcji. Podobno miało to coś wspólnego z wtorkowymi publikacjami raportów finansowych. Jak podają serwisy swoimi osiągnięciami rozczarowały w szczególności Intel i IBM. Tłumaczenie o tyle zaskakujące, że zaraz po pojawieniu się tych danych rynek jako całość nie ugiął się za bardzo. Ba, gdy rozpoczynaliśmy notowania odległość wycen amerykańskich kontraktów indeksowych wobec zamknięcia nie była duża. Nastroje nie były złe, a więc popsuły się nie przez wspomniane wyniki, ale z innego powodu. Co nim było? Nie wiem, ale widać wyraźnie, że przebieg sezonu publikacji wyników finansowych jest spokojny. Owszem, pojawiają się reakcje na poszczególne raporty, ale są to reakcje „lokalne", a więc ograniczają się w dużej mierze do tych spółek, których raporty dotyczą, a fala reakcja nie rozlewa się na cały rynek, jak to często ma miejsce. Wygląda na to, że tym razem w grę wchodzą inne czynniki. Akurat wczoraj trudno je zlokalizować, choć być może jednym z nich było oczekiwanie, raczej trwożne, na wynik dzisiejszej aukcji na hiszpański długu długoterminowy. Czy obawy faktycznie są uzasadnione? Hiszpania najprawdopodobniej sprzeda oferowane obligacje, choć zapewne po cenie niższej niż osiągnięta poprzednim razem.

Pytanie nie brzmi, czy ktoś kupi hiszpańskie obligacje, ale kto to uczyni. Wiadomo, że na popyt ze strony hiszpańskich banków można liczyć. To z jednej strony, z punktu widzenia budżetu, dobra wiadomość, ale z drugiej, jest to przejaw rosnącego uzależnienia hiszpańskiego systemu bankowego od sytuacji płatniczej tegoż budżetu. Kluczowym pytaniem jest, jaki udział w zakupach hiszpańskich obligacji będzie miał kapitał zagraniczny. To jest spora niewiadoma, choć ostatnie deklaracje takich potentatów jak PIMCO sugerują, że zagranica nie będzie szczególne aktywna. Tym samym wysoka wartość relacji popyt/podaż może być uznana za zaskoczenie, gdyż wskazywałoby to, że zagraniczne podmioty jednak się uaktywniły.

Wracając do tego, co wydarzyło się przed rozpoczęciem notowań przypomnijmy, że wczoraj indeksy w USA straciły na wartości. Regularną sesję indeks przemysłowy Dow Jones zakończył 0,63 proc. poniżej zamknięcia z wtorku, ale utrzymał się nad poziomem 13000 pkt., co zostało skrzętnie odnotowane. Indeks S&P500 spadł o 0,41 proc., a Nasdaq o 0,37 proc. Po sesji ni było milo o przyjemnie. Swoje wyniki opublikował Qualcomm i szybko został przeceniony o 6 proc. (później skala spadku zmniejszyła się do 3,6 proc.). Oczekiwano, że spółka wypracuje zysk o wartości 96c na akcję, faktyczny zysk wyniósł 1,01 dolara na akcję. Rynkowi nie spodobały się prognozy na kolejny kwartał, które są słabsze od dotychczasowych oczekiwań analityków. Swoim wynikiem pochwalił się American Express. Zysk na akcję wyniósł 1,07 dolara na akcję, wobec prognoz na poziomie 1,01 dolara na akcję. Tu także dostało się akcjonariuszom, ale znacznie słabiej, bo spółka tuż po publikacji straciła 0,5 proc. Lepiej od tej dwójki miał się eBay, którego cena po pojawieniu się raportu wzrosła o ponad 4 proc. Spółka wypracowała zysk na poziomie 55c na akcję, choć oczekiwano 52c na akcję.

Wczorajsze słabe zachowanie naszego rynku nasuwa wniosek, że dziś może dojść do kontynuacji tego ruchu. Nie jest to jednak przesądzone, co pokazał dobry wtorek, który nie miał kontynuacji wczoraj. Zagrożone jest minimum z poniedziałku oraz minimum z ubiegłego tygodnia. Gdyby to drugie zostało pokonane, kolejnych wsparć należałoby już szukać w okolicy 2200 pkt. Indeks ma przed sobą taką ewentualność i należy się na to przygotować. Niewiadomą pozostaje zachowanie rynku w obszarze wsparcia. Gdy indeks się tam znajdzie popyt musi się wysilić, by wybronić rynek przed spadkiem pod poziom dołka z grudnia. Gdyby się to nie udało, przecena może znacznie się powiększyć. Przypomnę, że właśnie strefa wsparcia pod 2200 pkt. jest potencjalnym obszarem uformowania dołka, który poprzedzałby wzrost cen w średnim terminie.