Najwyższy czas, by rządy krajów strefy euro przyjęły do wiadomości fakt, że nie mają szans spłacić swojego zadłużenia. Dlaczego? Istnieje pewna naturalna bariera długu publicznego, który bezpiecznie może obsługiwać gospodarka bez wpadania w pętlę zadłużenia. Wynosi ona 60 proc. PKB. W krajach strefy euro średni poziom zadłużenia do PKB wynosi 80 proc. Włochy i Irlandia przekraczają 100 proc., a Grecja – 120 proc.
Gdyby Europa miała wrócić do zdrowego poziomu poniżej 60 proc., musiałaby pozbyć się długu wartego 3,7 bln euro, czyli równowartości jednej trzeciej rocznego PKB Unii.
3,7 bln euro w monetach po 1 euro waży 27 mln 750 tys. ton. 85 kg w przeliczeniu na każdego mieszkańca strefy euro – łącznie tyle, ile waży 2775 wież Eiffla lub 462 „Titaniki"!
Sporo. Ale nawet gdyby jakimś sposobem kraje strefy euro zdołały zrzucić z siebie tak potężny ciężar, to i tak nie rozwiązałoby to ich problemów. Długi przygniatają również europejskich przedsiębiorców i konsumentów, dusząc popyt i wzrost gospodarczy.
Jedno jest pewne: strefa euro potrzebuje koła ratunkowego. Problem w tym, że sama musi sobie je zorganizować. W ocenie BCG najlepszym rozwiązaniem byłoby utworzenie wspólnego, europejskiego funduszu oddłużeniowego. Rządy mogłyby przenieść do niego tę część zadłużenia, której nie są w stanie obsługiwać. Taka pula długu nie byłaby już przypisana do konkretnego państwa, tylko do całej strefy euro, a wszystkie rządy ponosiłyby za nią odpowiedzialność na zasadzie solidarności. Najbardziej zadłużone kraje mogłyby uzyskać finansowanie na znacznie lepszych warunkach niż obecnie, bo ich wiarygodność w oczach rynków podnosiłby udział Niemiec czy Holandii.