To było zapalnikiem. Za wzrost cen nie odpowiada jednak tylko sondaż, ale fakt lokalnego wyprzedania rynków akcji. Kolejne dni upływały na mieleniu kolejnych czarnych scenariuszy dla Grecji i całej strefy euro. Wczoraj na chwilę o nich zapomniano. Nie należy się jednak łudzić, że Grecja nagle zniknie ze świadomości uczestników rynków. Pytanie brzmi, czy ona jeszcze powinna zajmować wszystkich aż w takim stopniu. Skoro już oficjalnie mówi się o wyjściu Grecji ze strefy euro, to powoli trzeba założyć, że rynek się do tego w znacznym stopniu przygotował. Nastroje są kiepskie i choćby z kontrariańskiego podejścia trzeba liczyć się z możliwością pojawienia się korekty. Pytanie, czy możliwość jej pojawienia się ma być podstawą do ruchów na rynku. Oczywiście nie. Poziom nastrojów, niezależnie jak niski, zawsze może być niższy, a więc samodzielnie nie może być on wskazówką dla ruchów na rynku. Słabe nastroje mogą być za to czynnikiem, który pozwoli przygotować się na  ewentualne odbicie.

No właśnie, odbicie. Na razie na wiele więcej nie ma co liczyć. Tendencja spadkowa jest wykrystalizowana. Poziom minimum z grudnia został pokonany, co tę krystalizację potwierdziło. Nastawienie negatywne obowiązuje już od wyższych cen i na razie nie zapowiada się, by miało się szybko zmienić. Już wczorajsza zwyżka pokazała, że popyt nie ma łatwego zadania. Pierwszym poziomem oporu, którego pokonanie skłaniałoby do uznania, że przecena została powstrzymana (nikt nie mówi o zmianie kierunku na wzrostowy) jest lokalny szczyt z 10 maja. Do opinii, że rynek ponownie wchodzi we władanie kupujących, przekonać mogłoby dopiero pokonanie szczytu 2250 pkt. To nie są poziomy bliskie i osiągnięcie ich będzie wymagało zaangażowania popytu. No, ale właśnie tego należałoby oczekiwać, jeśli mamy rozważać pojawienie się trwalszej zwyżki. Ale w tej chwili nie zwyżki nam w głowie.