Dla firm kontrolowanych przez państwo, z założenia zmiana formy prawnej na spółkę akcyjną i następnie upłynnienie akcji na giełdzie miały oznaczać ostateczny koniec komunizmu z jego anachronicznymi przedsiębiorstwami państwowymi. W wielu tak przekształcanych firmach było to hucznie świętowane, a osoby odpowiedzialne za transformację dostawały nagrody i uznanie.
Notabene, w Polsce tylko firmy z kapitałem państwowym lub samorządowym nazywane są publicznymi. Nasza wrażliwość akceptuje jakoś fakt, że prywatne nie może być publiczne. Tymczasem, w wielkim skrócie i uproszczeniu przypominając historię, w krajach anglosaskich, gdzie formuła ograniczonej odpowiedzialności za zobowiązania się pojawiła, wszystkie firmy notowane na giełdzie nazywane są publicznymi, dlatego, że państwo wzięło na siebie odpowiedzialność za zagwarantowanie bezpieczeństwa obrotu akcjami i zobowiązań wobec publiczności, która może je kupować, i tam się to pamięta. Spółki te są dobrem publicznym, a w zamian za przestrzeganie pewnych zasad uczciwości i transparentności w interesie wszystkich udziałowców dostają przywilej ochrony z możliwością regulowania zobowiązań tylko do wysokości kapitału. Początkowo (200–300 lat temu) przyznanie firmie statusu spółki z odpowiedzialnością do wysokości kapitału wymagało uchwały parlamentarnej i był to wyjątkowy przywilej. Stopniowo zastępowano to regulacjami prawnymi, a przywilej zastąpiło prawo do utworzenia takiej spółki.
Cały problem, kto i jak ma obsadzać rady nadzorcze, jest sztuczny i zupełnie niepotrzebny. Co więcej, wygląda na to, że w szerokim ujęciu, polska formuła spółki akcyjnej w ogóle nie pasuje do wyzwań zarządzania współczesnymi organizacjami biznesowymi, a już szczególnie do zarządzania firmami kontrolowanymi przez kapitał państwowy lub samorządowy
W ramach tych regulacji ustawodawca wymaga jednak ustanowienia organów, które biorą na siebie część odpowiedzialności za rzetelne wywiązywanie się z gwarancji uczciwości i transparentności obrotu oraz zagwarantowania interesu wszystkich właścicieli, zwłaszcza mniejszościowych. To właśnie wrażliwość na mniejszościowego akcjonariusza jest podstawą całego systemu, a rada nadzorcza jest kluczowym organem gwarantującym jego interes. Jak sama nazwa wskazuje, rada nadzorcza jest stworzona do nadzoru. Nadzór z kolei idealnie nadaje się do pilnowania, przestrzegania, zapewniania zgodności itp., ale nie do zarządzania, a zwłaszcza strategicznego, gdzie wyzwaniem nie jest „być w zgodzie z przepisami", ale „wygrać wojnę z konkurencją". „Ochrona" wymaga też zupełnie innych kompetencji niż „duch przedsiębiorczości".
W obecnym stadium rozwoju rynku i konkurencji zarząd potrzebuje oczywiście kontroli, ale to już nie wystarczy, bo bardziej potrzebuje stałego wsparcia w kwestiach strategicznych, takich jak: wyznaczenie kierunków rozwoju, rekrutacja kluczowej kadry, wyznaczanie i rozliczanie celów zarządu, wynagradzanie. Dlatego w ramach rad nadzorczych masowo powstają komitety: strategii, wynagrodzeń, audytu, rekrutacji itp. Są oczywiście wyjątki, ale typowo powstają raczej na bazie kopiowania dobrych praktyk niż z naturalnej potrzeby, ponieważ dla uzyskania właściwego efektu niezbędna jest ich integracja z zarządem. A tej w Polsce nie obserwujemy. W krajach o unitarnej strukturze zarządzania (z jednym organem w postaci rady dyrektorów), „radę nadzorczą" tworzą tzw. non-executive directors, a szef całej rady dyrektorów (chairman) jest często rzeczywistym szefem firmy (a nie tzw. CEO – Chief Executive Officer).