Jest pan autorem kilku biografii, ale zajmowały pana głównie życiorysy ludzi polityki i sztuki. Skąd pomysł, żeby przyjrzeć się ekonomistom, i to na dodatek dwóm na raz? Czym spośród wielu wpływowych ekonomistów wyróżnili się John Maynard Keynes i Friedrich von Hayek?
Dwie książki poświęciłem Margaret Thatcher, która przekształciła brytyjską Partię Konserwatywną z ugrupowania pragmatycznego i odnoszącego sukcesy w ugrupowanie dogmatyczne. W credo, które miało przyświecać torysom pod jej przywództwem, poczesne miejsce zajmowały idee Hayeka, z którym jako premier regularnie się spotykała. Thatcher chodziło o to, aby zawrócić Wielką Brytanię z drogi ku socjaldemokracji, którą szła od 1945 r. Książki Hayeka miały być mapą pokazującą, jak ograniczyć władzę państwa i zatrzymać mechanizm zębatkowo-zapadkowy, polegający na tym, że konserwatyści szybko przyzwyczajali się do zmian proponowanych przez socjalistów. Pisząc o Thatcher, siłą rzeczy musiałem się zainteresować wolnorynkową teorią Hayeka, którą ona próbowała przełożyć na praktykę. Na napisanie książki zdecydowałem się jednak dwie dekady później, gdy wybuchł kryzys finansowy. Zdałem sobie wówczas sprawę, że rząd USA stoi przed wyborem, czy sięgnąć po teorię Hayeka czy Keynesa. Wybrał drugą opcję, czyli ogromny pakiet stymulacyjny. Ale w ostatnich wyborach prezydenckich wszyscy Amerykanie znów wybierali między Keynesem a Hayekiem, bo z jednej strony mieli demokratów proponujących kontynuację polityki stymulacyjnej, a z drugiej republikanów, którzy chcieli skończyć z takim odgórnym zarządzaniem gospodarką.
Sugeruje pan, że spór Keynesa i Hayeka z lat 30. i 40. nie został rozstrzygnięty i politycy – a nawet wyborcy – nadal wybierają między tymi dwoma koncepcjami?
Z perspektywy Europy Środkowo-Wschodniej, gdzie przez pół wieku wolny rynek właściwie nie istniał, może tego nie widać. Tam racje Hayeka, który w zrozumiałych słowach tłumaczył, dlaczego urzędnicy sterujący gospodarką nie mogą tego robić dobrze, mogą się wydawać silniejsze. Ale na Zachodzie socjaldemokraci zawsze dopuszczali rynek w pewnych sferach, a w innych go krępowali. Thatcher sądziła, że w takich warunkach teoria Hayeka też ma zastosowanie, że można przesunąć granicę między obszarami gospodarki, w których dominującą rolę ma rząd, a tymi, w których dominują prywatni przedsiębiorcy.
Teoria Hayeka ma jednak to do siebie, że nie da się jej wprowadzić w życie tylko częściowo. Rynek jest albo całkowicie wolny, albo nie. A przecież nigdzie na świecie nie jest zupełnie wolny. Dlatego zwolennicy Hayeka każdy kryzys mogą tłumaczyć ingerencjami władz w gospodarkę. I mają mocny argument, bo myśl Keynesa weszła do głównego nurtu ekonomii.