Stambuł w połowie zamiera, lecz przecież nie bez przyczyny. Z helikoptera wysadza się bowiem na zamkniętą część przeprawy samego Tigera Woodsa. Golfistę stawia się na wcześniej przygotowanym podeście, gdzie umieszczono kij, koszyk piłek oraz okrągłe poletko sztucznej trawy. Obok czekają reporterzy.
Potem jest już prosto – pierwszy strzał i pierwszy w historii świata transkontynentalny przelot piłki golfowej z Azji do Europy staje się faktem. Następnie drugi, trzeci i jeszcze kilka, dla pewności i lepszych ujęć fotoreporterów oraz kamerzystów.
Po co to wszystko? – zapyta słusznie ktoś. Otóż po to – wyjaśnił szczerze sportowiec – bym zarobił. Odpowiedź mniej osobista jednak też istnieje. Płaci się sławie golfa równowartość miliona funtów szterlingów, by zareklamować Turcję jako taką, nowy turniej golfowy cyklu European PGA Tour w Antayi o znaczącej nazwie Turkish Airlines Open i same linie lotnicze sponsorujące tę międzykontynentalną atrakcję.
Łączenie Azji i Europy na moście nad Bosforem przebiegło, co należy podkreślić, pokojowo, bez międzynarodowych incydentów, choć pewna groźba przecież była. Po trzech pasach mostu pozostawionych do ruchu cały czas śmigały auta, więc piłki Tigera, przy zbiegu niekorzystnych okoliczności, mogły narobić nieco szkód. Nie narobiły, bo jak mówił główny bohater uroczystości: – Dałem radę opanować nerwy, choć byłem po 12-godzinnej podróży, prosto z samolotu, zobaczyłem najwęższy tor gry w życiu i do tego wiał silny wiatr w lewo. Wykonywałem podobne uderzenia tylko raz, na pasie startowym lotniska. Jednak poszło dobrze, ktoś mówił, że jedna z piłek przebyła nawet 550 m.
To pierwszy tak efektowny atak Turków na globalny rynek golfowy. Obecność Woodsa gwarantuje rzecz jasna medialny hałas we wszystkich krajach, gdzie golf coś znaczy. Podczas konferencji prasowej w Maxx Royal Hotel obok Tigera zasiadł turecki minister kultury i turystyki Ömer Çelik, którego przemówienie zaczynało się od słusznego stwierdzenia, że golf łączy świat i mniej więcej tym samym się zakończyło.