Wyprzedaż na koniec wakacji mogła być spotęgowana działaniem automatycznych systemów transakcyjnych, jednak to, że kupującym może zabraknąć paliwa, z robotami czy funduszami hedgingowymi nie ma nic wspólnego.
Od początku 2015 r. jako zasadnicze zagrożenia dla koniunktury na rynkach akcji wymieniane były Fed oraz Grecja. Obydwa jednak nie przełożyły się, i prawdopodobnie nie przełożą, na początek rynku niedźwiedzia. Bo też nie były w stanie. Grecki przypadek, mimo porozumienia, może być nadal beznadziejny, jednak nie przełoży się on istotnie na światowy wzrost, co mogłoby zagrozić wynikom międzynarodowych spółek. Co więcej, poprzez upublicznienie greckiego długu, w odróżnieniu od roku 2011, znacznie mniejsze jest ryzyko systemowe (którym w apogeum euro kryzysu było zagrożenie rozpadem strefy euro). Polityka monetarna ma oczywiście istotny wpływ na wycenę akcji. Wystarczy cofnąć się do początku lat 80. i sprawdzić, jak mocno antyinflacyjna strategia wysokich stóp Paula Volckera obniżyła wyceny spółek. Jednak tym razem nikt nie zamierza podnosić stóp procentowych do kilkunastu procent. To, czy stopa procentowa wynosi 0, 0,25 czy 0,5 proc., nie ma dla wyceny akcji decydującego znaczenia i tak naprawdę dopóki nie doświadczymy zauważalnego wzrostu oczekiwań inflacyjnych, które doprowadziłyby do istotnego wzrostu nachylenia krzywych dochodowości, polityka pieniężna nie powinna storpedować wycen akcji.
Decyzje najpierw Fedu, później Banku Japonii i EBC były katalizatorami wzrostu indeksów, jednak jednocześnie znacząco rosły zyski spółek.
Hossę na światowych rynkach akcji z ostatnich lat często identyfikuje się z polityką ilościową banków centralnych. Faktycznie decyzje najpierw Fedu, później Banku Japonii i EBC były katalizatorami zwyżek indeksów, jednak jednocześnie znacząco rosły zyski spółek. W latach 2009–2014 zyski amerykańskich firm wzrosły o ponad 100 proc., podczas gdy PKB (w ujęciu nominalnym) jedynie o 22 proc. Jak to możliwe? Naturalnie wyniki firm są znacznie bardziej uzależnione od koniunktury niż na przykład dochody z pracy, które stanowią większą część PKB. Jednak patrząc historycznie, firmy osiągnęły bardzo wysoką rentowność i trudno będzie jeszcze wiele na tym polu zdziałać. Dodatkowo wzrost wolumenów sprzedaży często generowany był na rynkach wschodzących, szczególnie w Chinach. To właśnie tym kanałem chińskie spowolnienie może najmocniej odbić się na światowych rynkach finansowych. Nie chodzi o straty Chińczyków w Szanghaju, ale właśnie o wkład ich gospodarki we wzrost globalnego popytu. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że tzw. konsensus rynkowy widzi wzrost zysków spółek z S&P500 w tempie kilkunastu procent na kolejnych kilka kwartałów, to staje się jasne, że przy przyspieszającym spowolnieniu na rynkach wschodzących to ten element jest najmocniej zagrożony.
Aby uczciwie ocenić globalny krajobraz, należy dodać, że spowolnienie w Azji niesie dla świata rozwiniętego ulgę w postaci niższych cen surowców. Dla sektorów wydobywczego i energetycznego to naturalnie złe wiadomości, ale ogólnie dla USA, Europy i Japonii to dodatkowy stymulator, który powinien pomagać zarówno w odrodzeniu popytu krajowego, jak i w obniżaniu kosztów firm. Tym niemniej jest to jedynie rodzaj bufora, mniejszej przeciwwagi dla negatywnego wpływu spowolnienia.