Buffon wie, jak smakuje wygrana z Niemcami. Stał w bramce, kiedy Włosi strzelili im w Dortmundzie dwa gole w końcówce dogrywki i awansowali do finału mundialu (2006), stał też w 2012 roku, gdy w warszawskim półfinale zatrzymali ich pochód po mistrzostwo Europy. – By nas pokonać, będą musieli zagrać w Bordeaux jeszcze lepiej niż my w 1/8 finału z Hiszpanią. Tym meczem pokazaliśmy, że wszyscy powinni się nas obawiać – mówi kapitan włoskiej reprezentacji.
Gwiazdor Juventusu ma już 38 lat, zdobył mistrzostwo świata i wicemistrzostwo Europy, ale nie chce kończyć kariery. Kto wie, może najlepsze dopiero przed nim? Dino Zoff był przecież czterdziestolatkiem, kiedy w 1982 roku wznosił Puchar Świata, zresztą właśnie po finale z Niemcami. Niewykluczone, że Buffon pójdzie w ślady słynnego poprzednika i za dwa lata zobaczymy go jeszcze na mundialu w Rosji.
Niemcy, jak na mistrzów świata przystało, nie przejmują się statystykami. Wolą przywoływać marcowy sparing, w którym rozbili Włochów aż 4:1. – Ich obrona jest do przejścia. Mam dobre doświadczenia z Bayernu. W minionym sezonie wbiliśmy Juventusowi w dwumeczu aż sześć bramek, a defensywę w Turynie tworzą dokładnie ci sami zawodnicy co w kadrze – przypomina Thomas Mueller.
Półfinałowym przeciwnikiem Niemców lub Włochów będzie Francja albo rewelacyjna Islandia. Niedzielne spotkanie odbędzie się w Saint-Denis pod Paryżem. To szczęśliwe miejsce dla Francuzów: tam w 1998 roku zdobyli pierwsze mistrzostwo świata, pokonując 3:0 Brazylię, tam narodziła się wielka drużyna z Zinedine'em Zidane'em na czele, która dwa lata później wygrała także Euro w Belgii i Holandii. Kapitanem był wtedy Didier Deschamps. Teraz chciałby powtórzyć sukces jako trener.
Gospodarze wciąż czekają na błysk swojej reprezentacji i przekonujące zwycięstwo. Dotychczasowe mecze kosztowały kibiców sporo nerwów. Rumunia – decydujący gol w 89. minucie, Albania – oba trafienia w samej końcówce, Szwajcaria – bezbramkowy remis, wreszcie Irlandia – szybko stracony gol z rzutu karnego i prawie godzina bicia głową w mur. Nie tak miała wyglądać droga Les Bleus do finału. Ale jeśli 10 lipca piłkarze Deschamps'a wrócą na Stade de France, wszystkie grzechy zostaną im wybaczone.