Prezes warszawskiej giełdy powiedział na konferencji mniej więcej to, że boi się, że blockchain wyprze GPW z rynku – pisał tydzień temu na Twitterze prof. Krzysztof Piech z Uczelni Łazarskiego. Lęk przed nowymi technologiami to dość często spotykana reakcja, ale może zamiast się bać, lepiej się z nimi po prostu zaprzyjaźnić? Robią to już niektóre parkiety zagraniczne, na czele z amerykańskim Nasdaq, a także wielkie grupy finansowe, takie jak Citi i JP Morgan. Co istotne, giełdy kryptowalut, działające do tej pory tak jak tradycyjne rynki, także powoli wdrażają zdecentralizowane rozwiązania. Warto już teraz przyłączyć się do tego technologicznego wyścigu, by za jakiś czas nie obudzić się z przysłowiową ręką w nocniku.
Giganci działają
Przypomnijmy, że technologia łańcucha bloków po raz pierwszy została wykorzystana w bitcoinie jako baza danych zawierająca historię wszystkich transakcji dokonywanych tą kryptowalutą. Ta wielka księga rachunkowa ma cyfrową postać i jest rozproszona po całej sieci komputerów w tych samych kopiach. Technologia ta nie ma więc żadnego centralnego komputera-nadzorcy, ma architekturę rozproszoną, tzw. peer-to-peer. Każdy komputer w sieci może brać udział w przesyłaniu i weryfikowaniu transakcji. Te ostatnie są uwierzytelniane cyfrowo za pomocą zaawansowanej kryptografii. Wszystkie te rozwiązania sprawiają, że blockchain, rozumiany w tym przypadku jako rozproszona platforma transakcyjna, daje sporo korzyści w porównaniu z tradycyjnym, scentralizowanym podejściem.
Obecność centralnego pośrednika oraz archiwizowanie danych na jednym serwerze sprawiają bowiem, że cały system transakcyjny działa wolniej, jest bardziej kosztowny w utrzymaniu i bardziej narażony na niebezpieczeństwa w postaci np. ataków hakerskich czy zwykłych awarii natury technicznej. Gdy padnie jeden komputer w rozproszonej sieci, to nie ma to wpływu na jej działanie, ale gdy padnie centralny serwer giełdy, to konsekwencje mogą być już bardziej dotkliwe. Co do kosztów – szacuje się, że tylko banki ponoszą rocznie około 100–150 mld USD wydatków związanych z obsługą IT i operacjami na rynkach kapitałowych. Same koszty związane z obsługą papierów wartościowych mogą sięgać 100 mld USD. Do tego dochodzą koszty związane z opóźnieniami i niewydolnością systemów przy obsłudze operacji transakcyjnych.
Oczywiście to nie jest tak, że nagle banki i giełdy połączą się za pomocą łańcucha bloków i wszystko będzie działać szybko, sprawnie, tanio i bezpiecznie. Sami użytkownicy bitcoina narzekają chociażby na jego przepustowość, więc wszystko jest raczej w fazie koncepcyjnej lub testowej. Na szczęście technologia się rozwija, czego efektem jest m.in. ethereum stworzone przez Vitalika Buterina, dające więcej możliwości zawierania tzw. smart contracts (jest nim na przykład emisja tokenów, tzw. ICO, od Initial Coin Offering).
W odniesieniu do systemów transakcyjnych oczekuje się, że blockchain może zmniejszyć ilość powielanych procesów, czas rozliczeń, liczbę wymagań dotyczących zabezpieczeń i wielkość ogólnych kosztów operacyjnych. Nic więc dziwnego, że w 2015 r. zawiązała się inicjatywa R3 mająca na celu stworzenie systemu dla banków bazującego właśnie na łańcuchu bloków. Do inicjatywy przystąpili m.in. tacy giganci branży finansowej, jak Bank of America, Citi, Commerzbank, Deutsche Bank, HSBC, Morgan Stanley, Societe Generale, Barclays, Credit Suisse, Goldman Sachs, JP Morgan, Royal Bank of Scotland i UBS. – Pracujemy obecnie nad trzema różnymi systemami wykorzystującymi księgę rachunkową opartą o łańcuch bloków. Wszystkie znajdują się w stadium badań i nie pracują na prawdziwych pieniądzach. Mamy również działający odpowiednik bitcoina, również w fazie testów, więc możemy już „wykopywać" to, co z braku nazwy nazywamy citicoinem – mówił dwa lata temu Kenneth Moore, zarządzający zespołem badawczym Citigroup Innovation Lab.