O tym, że obligacje nie oznaczają zysku bez ryzyka, przekonało się w tym roku wiele osób, głównie za sprawą GetBacku. Problem z wypłacalnością tego windykatora dotknął głównie drobnych klientów; większość funduszy zarządzanych przez TFI nie inwestowała w obligacje GetBacku. Jednak po wybuchu afery wielu klientów zaczęło się odwracać od funduszy obligacji i wycofywać z nich pieniądze.
Niedawno rząd zaproponował regulacje, które mogą wręcz odciąć indywidualnych inwestorów od możliwości bezpośredniego zakupu obligacji korporacyjnych (wysoki minimalny próg inwestycji). Rynek funduszy dłużnych może się więc mocno zmienić, także ze względu na odejście od tzw. wyceny liniowej na rzecz wyceny rynkowej.
W tym roku jest bardziej nerwowo
Fundusze dłużne to bardzo szeroka grupa. Znajdują się w niej zarówno fundusze inwestujące głównie w obligacje skarbowe emitowane przez rządy, jak i fundusze lokujące środki w papiery dłużne emitowane przez firmy czy samorządy.
W skrócie można powiedzieć, że wyniki funduszy dłużnych zależą przede wszystkim od dwóch czynników: ryzyka stopy procentowej (wynika ze zmian oprocentowania na danym rynku) oraz ryzyka kredytowego (potencjalna niewypłacalność podmiotu oferującego obligacje). Jeśli chodzi o pierwszy czynnik, to zdaniem ekspertów zarówno w tym, jak i przyszłym roku w Polsce nic nie powinno się zmienić. Ewentualne podwyżki stóp procentowych mogą nastąpić dopiero w 2020 r. Natomiast ryzyko kredytowe jest trudniejsze do przewidzenia.
W funduszach dłużnych przeznaczonych dla inwestorów detalicznych znajduje się około 47 mld zł (według danych na koniec sierpnia tego roku). Można więc powiedzieć, że co szósta zainwestowana w fundusze złotówka trafia właśnie do funduszy lokujących pieniądze głównie w obligacje.