Każda branża ma swoje tajemnice, swoją specyfikę. Kiedy kupujemy np. używane auto, to z zasady poprzedzamy transakcję konsultacją znanego nam zaufanego handlarza. Natomiast z praktyki wynika, że jak kupujemy na inwestycję dzieło sztuki lub antyk, to wchodzimy do sklepu i rzucamy pieniądze. Pierwszy raz w życiu jesteśmy w sklepie tej branży. Kompletnie się na niej nie znamy, skąd bezmyślność? Zaślepia nas chciwość?
Z moich wieloletnich obserwacji wynika, że sami przed sobą wstydzimy się przyznać, że nie znamy się na sztuce i na rynku sztuki. Sprzedawcy cynicznie wykorzystują niewiedzę klienta, podkręcają jego emocje.
Piszę o tym, ponieważ w mediach pojawiają się pierwsze sygnały o ofiarach kolejnej inwestycji w sztukę współczesną. Tym razem nierealny zysk obiecywać miała skandynawska firma zadomowiona na polskim rynku.
Adwokaci cenzurują
Faktem jest, że opowieści o poszkodowanych w tej inwestycji krążą wśród dziennikarzy od wielu miesięcy. Dziennikarze nie podejmowali tematu, aby nie narazić siebie i gazet na możliwe międzynarodowe spory prawne. Spory merytorycznie bezpodstawne, ale długotrwałe i kosztowne.
Nie chodzi mi o tę konkretną sprawę! Zwracam tu uwagę na ogólny mechanizm. Otóż na niedojrzałym krajowym rynku sztuki i antyków inwestor jest samotny. Na przykład Komisja Nadzoru Finansowego lub Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów rzadko ostrzegają przed zagrożeniami na rynku sztuki. Dziennikarze z kolei coraz częściej sparaliżowani są przez adwokatów – to też jest typowy mechanizm, znany na świecie, ale nie w Polsce.