Jestem dość zaskoczony planami KNF – wydaje się bowiem, że licencjonowanie pozwoliło na zachowanie wysokiego standardu zawodu maklera i doradcy – trafiały do niego osoby, które musiały się wykazać odpowiednią wiedzą i przygotowaniem merytorycznym. Oczywiście, zawsze można zadać pytanie, czy egzaminy nie są zbyt wymagające i blokujące dostęp do rynku. Z mojego punktu widzenia tak nie jest. Egzamin doradcy inwestycyjnego przypominał stopniem trudności międzynarodowy egzamin CFA – z dwoma zasadniczymi różnicami – uwzględniał specyfikę polskich regulacji i nie wymagał aż trzech lat starań.
W sytuacji, kiedy licencja nie będzie wymagana, ryzykujemy, że do zawodu będą trafiać przypadkowe osoby. Największe firmy inwestycyjne będą zapewne szukać zarządzających z certyfikatem CFA. Pytanie, co zrobią mniejsze podmioty? Pokusą będzie fakt, że osoby bez żadnego certyfikatu będą po prostu tańsze. Oczywiście należy mieć na względzie, że w przypadku zarządzania aktywami oprócz wiedzy liczą się również predyspozycje personalne. To, że ktoś zdał egzamin, nie oznacza jeszcze, iż będzie automatycznie dobrym zarządzającym. Do tego trzeba mieć odpowiednie cechy osobowościowe – zdolność do inwestowania dużych sum pieniędzy wymaga radzenia sobie ze stresem.
Jest jeszcze kolejny problem. Oprócz zagadnień związanych z rachunkowością czy badaniem spółek egzamin doradcy (podobnie zresztą jak CFA) zawierał elementy związane z etyką inwestowania. Nie jestem pewien, czy wszystkie podmioty na rynku będą przykładać należytą uwagę do tych kwestii. Priorytetem mogą być dobre wyniki inwestycyjne, a nie sposób, w jaki je osiągnięto. A ludzie są tylko ludźmi. Posiadanie licencji było czynnikiem odstraszającym przed robieniem rzeczy nieetycznych. Co zatem będzie hamulcem po zmianie przepisów?
[ramka]
[b]Czytaj też: