problemów ze spłatą zobowiązań pożyczkobiorców? Cała waga tego problemu,
który wywołał zamieszanie w ostatnich dniach na rynku finansowym, to
właśnie świadomość, że wiele podmiotów szukając wysokiej stopy zwrotu
podjęły decyzję o zaangażowaniu się w finansowanie takich operacji. Ryzyko
generowane przez zaciągane rozlało się na wiele podmiotów. Problem w tym,
że mogą być to podmioty, których klienci by sobie tego nie życzyli.
Sytuację dobrze oddaje stwierdzenie jednego z amerykańskich felietonistów
ekonomicznych. "Straszna rzeczywistość jest taka, że w pewnym sensie my
wszyscy przejęliśmy to ryzyko". Jest bowiem wielce prawdopodobne, że pogoń
za zyskiem skusiła nie tylko część funduszy hedgingowych, ale także część
funduszy emerytalnych, z to może mieć już poważne konsekwencje. Negatywne
skutki problemów z wypłacalnością klientów firm pożyczkowych mogą w takiej
sytuacji objąć cały sektor finansowy, a nawet i rozlać się szerzej, jeśli
weźmiemy pod uwagę możliwość zaangażowania się także gigantów
przemysłowych jak choćby GM.
Problem nadmiernego zadłużenia Amerykanów nie jest związany tylko z samą
możliwością realizowania bieżących spłat kredytów. Zauważmy, że ostatnie
problemy prawdopodobnie będą miały swoje echo w reakcji podmiotów
dotychczas skorych do angażowania się w finansowanie takich kredytów.
Inaczej mówiąc, firmy pożyczkowe stracą część z grupy inwestorów chętnych
do zawierania zienia pieniądza wpływającego na rynek może odbić się
niekorzystnie na wielkości popytu konsumentów, a to oczywiście ma już
bezpośrednie przełożenie na dynamikę wzrostu gospodarczego. Obecne
prognozy nadal przeważają scenariusz "miękkiego lądowania" jednak powoli
powiększa się grupa głosów, że ryzyko poważniejszych problemów narasta.
Cały czas oliwy do ognia dolewa Alan Greenspan. Ostatnio wygłosił tezę, że
sytuacja w gospodarce mogłaby się polepszyć (a zwłaszcza poziom
wypłacalności Amerykanów) gdyby ceny nieruchomości podniosły się o minimum
10%. Problem w tym, że obecnie nie wspomina się raczej o nadziejach na
wzrost cen nieruchomości, ale wszyscy liczą na to, że te za bardzo nie
spadną. Zresztą jak wiadomo, rynek nieruchomości opiera się głównie na
kredycie, a skoro dostępność kredytów ma być choćby tylko nieco gorsza niż
obecnie, to trudno oczekiwać wzrostu wolumenu kredytów. Sytuacja robi się
mało ciekawa.
Pewnym czynnikiem, który mógłby tu pomóc byłby spadek stóp procentowych.
Rynkowe długoterminowe stopy procentowe skaczą z miesiąca na miesiąc o 25
pkt bazowych. Patrząc na zachowanie się ilości wniosków o nowe kredyty
hipoteczne, spadek stóp niewiele już jest w stanie pomóc. Stopy regulowane
przez FOMC na razie nie spadną. Owszem, inflacja zdaje się być nadal pod
kontrolną, ale jak pokazały ostatnie dane, jej wartość jest ciągle wysoka,
a to praktycznie uniemożliwia obniżkę. Obecnie ocenia się, że szansa na
to, że stopy w USA spadną do czerwca tego roku wynosi ok. 30%. Notuje się
wahania wokół tej wartości w zależności od pojawiających się danych makro.
Nie ma mowa, by do obniżki doszło już na najbliższym posiedzeniu - tego
analitycy są pewni. Tu nie liczy się tylko obecna inflacja, ale także
najbliższe jej perspektywy. Rozkład wzrostu cen jest korzystny (inflacja
bazowa wzrosłą m.in. dzięki cenom usług medycznych, które nie są uważane
za czynnik presji inflacyjnej) i uspokajający. Problemem nadal jest wzrost
płac. Zwłaszcza w stosunku do wzrostu wydajności (koszty zatrudnienia w IV
kw 2006 r wzrosły o 6,6%, a wydajność jedynie o 1,6%).
Ten sam problem mamy u nas, choć jeszcze nie tak duży. Jest to zresztą
czynnik dyskutowany od dłuższego czasu i jeden z głównych punktów sporu
między gołębiami i jastrzębiami. Ostatnie dane o wzroście płac o 6,4% o są
kolejnym argumentem za tym, że stopy powinny zostać podniesione. Niemniej
można przypuszczać, że nie stanie się to jeszcze na najbliższym
posiedzeniu. Można podejrzewać, że rada wstrzyma się z taką decyzją do
publikacji kwietniowej projekcji inflacji. Rynek pracy się grzeje i
większość analityków jest zdania, że podwyżkę zobaczymy jeszcze w tym
półroczu i prawdopodobnie nie będzie ona jedyną w tym roku. Inflacja na
razie jest pod kontrolą. Problem w tym, że nie wiadomo, co się z nią
stanie w przyszłości. Prognozy mówią o jej wzroście, co w takiej sytuacji
nie dziwi. Pytanie tylko, jak duży będzie to wzrost. Sytuacja na rynku
pracy może wskazywać, że będzie to szybszy wzrost niż wcześniej
oczekiwano. Parcie na wzrost płac jest coraz większe i raczej nie należy
się łudzić, że przejdzie to bez echa.
Na wykresie tygodniowym przez ostatnie miesiące kreślona była formacja
klina zwyżkującego Wykres_1.gif Takie założenie pociągało za sobą wnioski,
że rynek powoli słabnie, a definitywnym sygnałem tej słabości miało być
najpierw wyjście dołem ze wspomnianej formacji klina, a później
przełamanie wsparcia na poziomie 3150 pkt. Pierwsze się udało, ale drugi
punkt już nie. Doszło do naruszenia wsparcia, ale jeszcze na tej samej
sesji kursy powr
klina. Sygnał wybicia zostałby zanegowany i należałoby mówić o kanale
wzrostowym. Taka sytuacja nie byłaby czymś dziwnym i stąd właśnie
wcześniejsza ostrożność z ogłaszaniem nastania bessy. Pamiętajmy, że hossa
trwała zbyt długo, by zakończyć się w sposób czytelny dla wszystkich. To
będzie bardziej skomplikowane. Przedział 3150-3350 jest teraz przedziałem
równowagi rynkowej Wykres_2.gif
Kamil Jaros