Wczoraj rada nadzorcza Huty Metali Nieżelaznych Szopienice odwołała ze stanowiska prezesa Zbigniewa Przebindowskiego oraz członka zarządu Jerzego Czarneckiego. To pokłosie afery, która w poniedziałek wstrząsnęła notowaniami Hutmenu (kontroluje 61,8 proc. Szopienic). Do wczoraj papiery producenta wyrobów z miedzi potaniały już o prawie 20 proc., do 24,6 zł.
"Parkiet" w środowym wydaniu opisał kulisy afery. W styczniu i lutym Szopienice zawarły na londyńskiej giełdzie metali transakcje terminowe. Wszystkie spółki z grupy Hutmenu, kiedy zdobywają prawdziwe umowy, zawierają odwrotne kontrakty terminowe, żeby zabezpieczyć się przed niekorzystnymi wahaniami cen miedzi. Strata na jednej operacji zostaje zrekompensowana przez zysk z drugiej.
Tym razem zawarto transakcje w Londynie, ale nie było odpowiadajacych im realnych umów. Ponieważ Szopienice nie poniosłyby żadnych kosztów związanych z realnym kontraktem, transakcje na LME przyniosłyby czysty zysk. Błąd polegał na tym, że założono, iż miedź nie będzie drożała, a stało się odwrotnie.
Spekulacyjną grę prowadził specjalista do spraw zabezpieczeń finansowych w Szopienicach, przy wiedzy i akceptacji zarządu. Wszystko działo się za plecami rady nadzorczej.
W sobotę Hutmen podał, że Szopienice mają potencjalną stratę w wysokości 44 mln zł. Potencjalną, ponieważ kontrakty nie zostały zamknięte. Do wczoraj. "Spółka nie posiada już żadnych otwartych pozycji w zakresie sprzedaży miedzi i cynku, które nie stanowią zabezpieczeń cen metali" - czytamy we wczorajszym komunikacie. Strata, jaka została zrealizowana w wyniku zamknięcia trefnych kontraktów, wyniosła 50,1 mln zł. W komunikacie zapewniono, że płynność finansowa grupy Hutmenu oraz zdolność do regulowania zobowiązań nie jest zagrożona.