Andrzej Libold od 30 kwietnia przestanie kierować Hutmenem. - Uznałem, że aktualne realia wymagają mojej rezygnacji - mówi A. Libold, ale nie chce rozwijać tematu. - Zostawiam firmę w stabilnej sytuacji finansowej. W ciągu dziesięciu miesięcy mojego urzędowania wartość rynkowa Hutmenu zwiększyła się z 200 mln do ponad 600 mln zł. Perspektywy wzrostu przychodów są dobre, w tym roku powinny wynieść 1,8-1,9 mld zł - podsumowuje prezes. A. Libold trafił do Hutmenu w czerwcu zeszłego roku. Wcześniej kierował Zelmerem i zajmował kierownicze stanowiska w Polifarbie Wrocław (obie firmy z sukcesem wprowadził na parkiet). Co dalej? - Za wcześnie na snucie planów - ucina A. Libold.
Prezes podkreśla, że jego decyzja o odejściu nie ma nic wspólnego z wydarzeniami w szopienickiej spółce zależnej. - Wobec jej zarządu szybko wyciągnęliśmy konsekwencje, a wewnętrzna komisja bada szczegóły sprawy - twierdzi.
Kłopoty w grupie
W zeszłym tygodniu okazało się, że Huta Metali Nieżelaznych Szopienice spekulacyjnie zawierała kontakty terminowe, co przyniosło jej 50 mln zł straty. Według nieoficjalnych informacji, grę prowadził specjalista do spraw zabezpieczeń finansowych przy wiedzy i akceptacji zarządu Szopienic, za plecami rady nadzorczej. Afera znajdzie odbicie już w jednostkowych wynikach Hutmenu za 2006 r. (z powodu odpisu aktualizującego Szopienice zamiast 13,5 mln zł zysku będzie strata).
Od 1 maja Hutmenem pokieruje Piotr Górowski. Jest on prezesem spółki z grupy Walcowni Metali Dziedzice. Oprócz tego od ubiegłego tygodnia jest szefem Szopienic oraz stoi na czele specjalnej komisji, która bada kulisy afery z kontraktami terminowymi. Z racji skumulowania obowiązków P. Górowski zgodził się na rozmowę z "Parkietem" dopiero po długim majowym weekendzie.