Weekendowa Analiza Futures

Aktualizacja: 22.02.2017 02:30 Publikacja: 28.04.2007 13:27

Stagflacja to najkrócej mówiąc, stagnacja gospodarcza, której towarzyszy

relatywnie wysoka inflacja. Jest to sytuacja o tyle nieprzyjemna, że

uniemożliwia władzom monetarnym podjęcie decyzji o poluzowaniu polityki

pieniężnej w celu wprowadzenia pieniądza, gdyż groziłoby to tylko

zwiększeniem już wysokiej inflacji. Polityka monetarna musi być więc

prowadzona relatywnie ciasno, co utrudnia w dźwignięciu się gospodarce.

Wspominam o tym, bo słowo to zaczyna pojawiać się coraz częściej w różnego

rodzaju opracowaniach dotyczących gospodarki amerykańskiej. Pojawiają się

głosy, że zagrożenie stagflacją jest coraz bardziej realne. Czy zagrożenie

jest rzeczywiście takie wielkie?

Opublikowane w ostatni piątek dane o dynamice PKB Stanów Zjednoczonych w I

kw. 2007 roku sugerują, że można mówić o stagnacji gospodarczej. W końcu

wzrost PKB o 1,3% to wynik marny. Był to najwolniejszy wzrost od czterech

lat. Nie do końca jest to jednak prawda, choć trzeba przyznać, że pewne

zagrożenie istnieje. Trudno o mówić o stagnacji gospodarki, gdy stopa

bezrobocia notuje rekordowo niskie wartości, a na rynku pojawia się

mnóstwo nowych miejsc pracy. Amerykańscy pracownicy nie mają problemy z

zatrudnieniem, co widać nie tylko po zmianie ilości miejsc pracy, ale

także po rosnącej ich silne negocjacyjnej zmuszającej pracodawców do

podnoszenia płac. Ten wzrost jest solą w oku członków Fed.

Raczej nie można mówić o stagnacji, gdy konsumpcyjny składnik PKB

(stanowiący ok. 70% jego wartości) rośnie w tempie 3,8%, czyli zbliżonym

do średniej z ostatniej dekady wynoszącej 3,7%. Widać zatem, że nie tu

trzeba szukać problemu słabości danych, bo ten niewątpliwie istnieje. W

konsumpcji można szukać za to zagrożenia na przyszłość. Jest to bowiem

jedyny silnie pozytywny czynnik wzrostu, który jest poważnie zagrożony ze

strony negatywnego wpływu problemów na rynku nieruchomości oraz

prawdopodobnie nieco słabnącego rynku pracy.

Gdyby ceny były pod kontrolą to pewnie znalazłoby się miejsce na cięcie

stóp i zastrzyk gotówki, ale niestety piątkowy raport sygnalizuje, że ceny

rosną w tempie, który graniczy z akceptowanym przez Fed. Zarówno wskaźnik

wydatków konsumpcyjnych, jak i deflator PKB (najwyższy od 1991 roku)

okazały się nieco wyższe od prognoz będąc także wyższymi od wartości

osiągniętych w IV kw ubiegłego roku. Jak bumerang wraca zatem strach przed

wyższą inflacją. Znika tym samym temat możliwości obniżenia stóp

procentowych w USA. Nie ma co liczyć na taki ruch w najbliższych

miesiącach. Ba, nie jest wykluczone, że dojdzie do kolejnej podwyżki, choć

nie w najbliższym czasie.

Niska dynamika PKB wynika z dwóch głównych przyczyn. Po pierwsze, wysoki

popyt konsumpcyjny wzmaga import, co negatywnie wpływa na układ wymiany

towarowej z zagranicą, a więc i na sam PKB. Dość powiedzieć, że dziura w

handlu zagranicznym zabrała w I kw b.r. pół punktu procentowego wzrostu.

Drugi problem to rynek nieruchomości. Wydatki na inwestycje w

nieruchomości spadają szósty kwartał z rzędu. Tym razem był to spadek o

17% (stopa roczna), a poprzedzał go w IV kw. ub.r. spadek o prawie 20%.

Malejące wydatki na nieruchomości obniżyły wzrost gospodarczy o 1 pkt

procentowy.

Przez wiele lat rynek nieruchomości był tym, co podtrzymywał wzrost

gospodarczy. Na nieruchomościach "nie można było stracić". Przeciętnie

przez ostatnie cztery dekady każdy rok kończył się wzrostem cen. W tym

roku ma być inaczej. Prognozuje się, że będzie on pierwszym, w którym

zanotowany zostanie spadek cen nieruchomości. Słabość rynku nieruchomości

może mieć już tu mowa), że przedłużająca się

zapaść na rynku nieruchomości może dotknąć innych działów gospodarki i

poprzez drugą falę uderzyć w jej czuły punkt, jakim w tej chwili jest

popyt konsumpcyjny.

Wielu analityków oczekuje, że takie skutki się pojawią. Kevin Logan z

Dresdner Kleinwort w New Jorku, oczekuje, że negatywny wpływ na wielkość

konsumpcji pojawi się już w tym roku i będzie skutkować obniżeniem wzrostu

konsumpcji w tym roku o 0,7 pkt. procentowego. Już można spotkać opinie,

że druga połowa bieżącego roku oraz początek roku przyszłego to już będzie

okres widocznego spowolnienia konsumpcji wynikającego z ujawnienia się

negatywnych skutków związanych z rynkiem nieruchomości. Oczekuje się, że w

kolejnych kwartałach wzrost konsumpcji spadnie do 2,5%. Jaki będzie wtedy

wzrost PKB?

Warto wiedzieć, że pewne procesy związane z kurczeniem się popytu

konsumpcyjnego, a mające źródło w sytuacji na rynku nieruchomości już mają

miejsce. Wg danych byłego szefa Fed Alana Greenspana, w latach od 1991 do

2000 średnio 0,6% wielkości konsumpcji była finansowana pożyczkami

zaciągniętymi pod zastaw nieruchomości. W 2005 roku było to już 2,1%. W

ostatnim kwartale 2006 roku dzięki takim pożyczkom wydano 386 mld dolarów.

Rok wcześniej było to przeszło 800 mld dolarów.

Zmniejszenie kwot zaciąganych pożyczek w celu finansowania wydatków

konsumpcyjnych to tylko jedna z kilku dróg osłabienia gospodarki przez

słabnący rynek nieruchomości. Najpierw odczuwają to firmy blisko związane

z tym rynkiem: budowlane, produkujące wyposażenie, pośrednicy, firmy

finansujące. Efektem jest spadek sprzedaży detalicznej związanej z

nieruchomościami, co ma już miejsce od ponad roku. Drugi etap, to

przełożenie się mniejszego popytu na sytuację na rynku pracy. Tu już od

dawna widać kurczenie się branży i spadek zatrudnienia, co oczywiście

osłabia potencjał konsumpcyjny gospodarki.

Redukcje kosztów zatrudnienia to nie tylko redukcje etatów, ale także

cięcia płac u pracowników, którym udaje się utrzymać pracę. Prostą tego

konsekwencją jest brak możliwości zaciągania nowych kredytów. Dotychczas

wzrost cen nieruchomości umożliwiał zaciąganie nowych kredytów o większej

wartości, których zabezpieczeniem była ta sama nieruchomość, ale wyżej

wyceniania. Teraz nie tylko nie ma możliwości takiej operacji, ale wręcz

przeciwnie, trzeba zmierzyć się w problemem spadającej ceny zabezpieczenia

i żądań banku, by wyrównać różnicę w wycenie szybciej spłacając część

kapitału. Kto sobie z tym nie może poradzić podlega procedurze egzekucji,

w wyniku której bank przejmuje nieruchomość. Ta powiększa wielkość podaży

na rynku i przyspiesza spadek cen.

W tej chwili jest pod tym względem spokojnie, gdyż takich przejęć znacząco

więcej nie ma. Emitenci kart kredytowych oferują swoje kredyty, które mają

pomóc w spłacie kredytu hipotecznego. Niestety, wydaje się, że w wielu

wypadkach to tylko przedłuża agonię i jedynie odroczy nieuniknione. Tym

nieuniknionym w wielu wypadkach są poważne kłopoty finansowe wynikające z

zakupów zbyt drogiego domu przy zbyt małych dochodach. Wtedy nikt już nie

myśli o konsumpcji, co zapewne będzie widać w przyszłych kwartałach, gdy

problemy będą się nasilać.

Stosunkowo spokojna reakcja rynków na słabe wiadomości dotyczące sytuacji

gospodarczej w USA ma pewne uzasadnienie, którego się zapewne wszyscy

trzymają. Dane dotyczą przeszłości, a poza tym niewiele odbiegały od

prognoz. Poza tym w USA trwa sezon wyników i na razie gracze są na nich

skupieni. Po prostu nastroje nie pozwalają na refleksj

przemysłowej wydają się być bite na wyrost. Możliwe problemy ze wzrostem

gospodarczym z powodu spadku tempa wzrostu konsumpcji i utrzymujące się

napięcia inflacyjne to koktajl zabójczy dla rynku akcji. Prędzej, czy

później trzeba się będzie o tym przekonać. Zapewne długo nie będziemy na

to czekać.

Kamil Jaros

Gospodarka
Donald Tusk o umowie z Mercosurem: Sprzeciwiamy się. UE reaguje
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Gospodarka
Embarga i sankcje w osiąganiu celów politycznych
Gospodarka
Polska-Austria: Biało-Czerwoni grają o pierwsze punkty na Euro 2024
Gospodarka
Duże obroty na GPW podczas gwałtownych spadków dowodzą dojrzałości rynku
Materiał Promocyjny
Cyfrowe narzędzia to podstawa działań przedsiębiorstwa, które chce być konkurencyjne
Gospodarka
Sztuczna inteligencja nie ma dziś potencjału rewolucyjnego
Gospodarka
Ludwik Sobolewski rusza z funduszem odbudowy Ukrainy