W kwietniu statystyczny pracownik firmy z sektora przedsiębiorstw (czyli takiej, która zatrudnia co najmniej 10 osób) zarobił brutto 2,8 tys. zł i było to o 8,4 proc. więcej niż rok wcześniej. Od początku roku dynamika płac utrzymuje się w pobliżu 8 proc. W zeszłym roku wynagrodzenia rosły prawie o połowę wolniej.
Ekonomiści uspokajają, że dopóki wzrost płac jest mniejszy od dynamiki wydajności pracy (a tak właśnie było zapewne w kwietniu; pewności nabierzemy, gdy GUS poda dane o produkcji przemysłowej), nie ma powodu do obaw. Nie grozi nam wzrost presji popytowej, która mogłaby skutkować przyspieszeniem inflacji. Podwyżki nie powinny też obniżyć krociowych zysków firm.
Firmy produkcyjne na razie więc radzą sobie z presją płacową i dają niejednokrotnie wysokie podwyżki. Najlepiej radzą sobie te, które mają dobre programy motywacyjne. Niektóre przenoszą produkcję w rejony kraju, gdzie presja płacowa jest mniejsza. Inne szukają robotników za granicą.
Jednak dla zachowania równowagi gospodarczej największym wyzwaniem jest sektor budżetowy. Roszczenia płacowe lekarzy i nauczycieli szacowane są na miliardy złotych. Z takimi wydatkami budżet może sobie nie poradzić nawet przy obecnej koniunkturze.
Ale i w sektorze prywatnym w drugiej połowie roku sytuacja może się zmienić. Pracownicy nadal będą żądali podwyżek, a firmy nie zrekompensują ich sobie wzrostem sprzedaży.ŁUW