Chociaż hossa winduje notowania akcji na całym świecie, to w różnym stopniu odbija się to na wycenach walorów na poszczególnych rynkach względem zysków wypracowywanych przez spółki. Generalnie widać, że jeśli chodzi o rynki rozwinięte, to sytuacja jest daleka od bańki spekulacyjnej. Obawy o to, że wyceny akcji zupełnie oderwały się od rzeczywistości, są nieuzasadnione. Pisaliśmy już o tym, że wskaźnik C/Z dla spółek z amerykańskiego indeksu S&P 500 jest zdecydowanie niższy niż np. przed dwoma laty. W przypadku firm technologicznych wchodzących w skład Nasdaq Composite, C/Z nie przekracza 40. To jak na ten sektor nie tak dużo, gdyż mniej więcej taką samą wartość wskaźnik ma już od roku. A mimo to stopniowo indeks Nasdaq wspina się na coraz wyższe poziomy. Podobnie jest na rynku niemieckim. Mimo że DAX rośnie w imponującym tempie, to C/Z wynosi ok. 14 i nie odbiega zbytnio od poziomów z poprzednich dwóch lat. To dowodzi, że hossa na rynkach rozwiniętych jest jak najbardziej uzasadniona z fundamentalnego punktu widzenia.
Zupełnie inaczej sytuacja wygląda natomiast na wielu rynkach wschodzących. Na pierwszy plan pod względem przewartościowania walorów wysunęły się Chiny. Ostatnie miesiące przyniosły drastyczny wzrost wskaźnika C/Z dla spółek wchodzących w skład indeksu CSI 300 (obrazującego zmiany notowań na giełdach w Szanghaju i Szenzhen). Obecnie tamtejszy C/Z sięga 44, podczas gdy jeszcze na początku roku wynosił ok. 25. Nic dziwnego, skoro w tym czasie CSI 300 podwoił swą wartość. Drogie stały się też walory spółek z Hongkongu. C/Z dla indeksu Hang Seng sięga 16 i jest najwyższy od ponad dwóch lat. Można zatem przypuszczać, że to właśnie z przewartościowanego chińskiego rynku przyjdzie prędzej czy później impuls dla korekty na wszystkich emerging markets. Tym bardziej że coraz droższe są akcje również na wielu innych rynkach, np. w Brazylii, gdzie C/Z dla indeksu Bovespa przekracza 13 i jest najwyższy od jesieni 2004 r.