Po środowym ostrzeżeniu byłego szefa Fed Alana Greenspana, odnośnie oczekiwanej przez niego dramatycznej w skutkach korekty na chińskim rynku akcji, w sposób naturalny uwaga inwestorów musi kierować się w stronę Chin właśnie. Szczególnie, że wczoraj słowa Greenspana, załamały wzrosty na Wall Street (DJIA spadł o 0,11 proc., S&P500 o 0,12 proc, a Nasdaq o 0,42 proc.).
Dziś Shanghai Composite Index, pozostający od marca w silnym trendzie wzrostowym, spadł wyraźnie ponad 1 proc., natomiast Shanghai B-Share Index aż o 9 proc. Spadki te, jak pokazuje zachowanie japońskiego indeksu Nikkei (praktycznie pozostał bez zmian), nie są jeszcze powodem szczególnego zaniepokojenia globalnych graczy. Nawet pomimo tego, że drugi z wymienionych chińskich indeksów, grupujący spółki notowane na rynku B-Share giełdy w Szanghaju, którymi mogą handlować inwestorzy zagraniczni, mocno spadł już trzeci kolejny dzień i w sumie stracił prawie 20 proc.
Ta przecena, a właściwie już załamanie, nie jest bowiem wywołane masowym odpływem inwestorów zagranicznych, ale jedynie przenoszeniem się chińskich graczy z rynku B-Share (wycenionego w walutach obcych) na A-Share (rynek dostępny dla graczy z Chin i kwalifikowanych inwestorów zagranicznych, akcje wycenione w juanie), w obawie o niekorzystne zmiany kursowe chińskiej waluty, po piątkowej decyzji Ludowego Banku Chin o zaostrzeniu polityki monetarnej.
Dzisiejsze spadki w Chinach, jakkolwiek nie powinny jeszcze prowokować wyprzedaży akcji na świecie, to mogą doprowadzić do realizacji zysków na głównych europejskich parkietach, po wczorajszych wzrostach, sprowokowanych doniesieniami o fuzjach i przejęciach. To zaś negatywnie odbije się na notowaniach w Warszawie.
Marcin R. Kiepas, analityk DM X-Trade Brokers