Jak więc widać, tak wyraźna słabość WIG20 na tle innych rynków wschodzących jest zjawiskiem wyjątkowym. Podejście kontrariańskie (oparte na szukaniu oznak zakończenia panującej tendencji i działaniu wbrew powszechnym opiniom) każe przypuszczać, że jest to sytuacja przejściowa i prędzej czy później nasz rynek odrobi zaległości względem emerging markets. Potwierdzają to wnioski płynące z wykresu wspomnianej różnicy rocznego tempa wzrostu indeksów WIG20 i MSCI. Regułą było, że okres względnej słabości naszego rynku trwał najwyżej kilka miesięcy. Kończył się według identycznego schematu. WIG20 rósł na tyle szybko, że różnica rocznej dynamiki nie tylko powracała do zera, ale nawet sięgała kilkunastu, a nawet ponad 20 pkt proc. na plusie.
Problem z podejściem kontrariańskim jest taki, że o ile scenariusz wynikający z niego jest bardzo prawdopodobny, to nie ma żadnej pewności, kiedy do jego realizacji dojdzie. Obecna słabość WIG20 na tle rynków wschodzących nie jest jeszcze rekordowa. W listopadzie 2003 r. i w maju 2005 r. różnica rocznej dynamiki przekraczała minus 20 pkt proc. To dwa razy więcej niż obecnie.
Dotąd bywało tak, że nasz rynek okazywał się silniejszy niż inne emerging markets w czasie, gdy na świecie dochodziło do poprawy nastrojów po wcześniejszej wyprzedaży. Odbicie WIG20 było w takich sytuacjach szybsze niż innych indeksów. Tym jednak razem mamy zupełnie odmienną sytuację. Światowe indeksy dopiero zaczęły się oddalać od szczytów. Rzecz w tym, że jeśli ta przecena się pogłębi, to nawet jeśli WIG20 nie będzie spadał tak szybko, jak inne emerging markets, to i tak będzie na minusie.
Groźba globalnej korekty
A niemało wskazuje na to, że na świecie nastroje mogą już nie być tak dobre, jak w minionych tygodniach i miesiącach. Czwartkowe tąpnięcie amerykańskiego indeksu S&P 500 (spadł o 1 proc., co przy zmienności tego wskaźnika jest wydarzeniem trudnym do zignorowania) było już drugim takim nagłym spadkiem w ciągu dwóch tygodni. Indeks powrócił w efekcie do poziomu z pierwszych dni maja. Pod względem fundamentalnym wytłumaczenie kłopotów z kontynuacją trendu zwyżkowego za oceanem sprawia trudności. Przyczyn czwartkowego obsunięcia można się dopatrywać w zaskakująco dobrych wiadomościach z rynku nieruchomości. Przerastająca oczekiwania analityków liczba sprzedanych nowych domów w USA w kwietniu z jednej strony potwierdziła opinie optymistów, że najgorsze rynek nieruchomości ma za sobą. Z drugiej strony, informacje te zmniejszyły oczekiwania na szybką redukcję stóp procentowych. Interpretacja czwartkowego spadku S&P 500 jako reakcji na oddalanie się perspektywy obniżki stóp jest jednak dość karkołomna, gdyż już wcześniej niewielu liczyło na taką decyzję Fedu. Poza tym zdecydowanie gorszym dla rynku akcji scenariuszem byłaby stagflacja (niskie tempo wzrostu gospodarczego i wysoka inflacja), a optymistyczne dane z rynku nieruchomości zdają się przeczyć takiemu rozwojowi wydarzeń.
Przyczyn zadyszki amerykańskiego rynku akcji należy się raczej dopatrywać w rosnącej pokusie realizacji zysków po wcześniejszej wyjątkowo silnej fali wzrostowej. W minionym tygodniu zmiana S&P 500 z 50 sesji (tyle mniej więcej minęło od marcowego dołka) sięgnęła 10 proc. To poziom podwyższonego ryzyka. Przy takim tempie zwyżki dochodziło w poprzednich trzech latach do spowolnienia trendu wzrostowego S&P 500 lub jego zatrzymania.