Od marcowego dołka do niedawnego szczytu amerykański indeks S&P 500 zyskał 7,5 proc. Wartość ta jest oczywiście wypadkową zachowania notowań poszczególnych spółek i sektorów. Najbardziej indeksowi przysłużył się Exxon Mobil, którego akcje podrożały o ponad 11 proc. Ponieważ koncern paliwowy ma największy udział w S&P 500 (obecnie 3,5 proc.), to jego zwyżka dodała indeksowi aż 7 pkt (cały wzrost wyniósł 101 pkt). Nieźle radził sobie również Chevron. W efekcie to właśnie sektor energetyczny okazał się branżą, która najbardziej ciągnęła S&P 500 w górę. Indeks sektorowy zyskał aż 19,7 proc., co równać się mogło ze zwyżką indeksów na ryzykownych rynkach wschodzących. Ten sam fakt podważa również twierdzenia, że drożejąca ropa naftowa szkodzi hossie za oceanem. Wygląda na to, że jest zupełnie odwrotnie. Co ciekawe, zwyżka notowań w sektorze energetycznym nie doprowadziła do jednoznacznego przewartościowania akcji. Co prawda wyceny wzrosły, ale przeciętny wskaźnik cena/zysk nie przekracza 12, a to oznacza że jest niższy niż przed dwoma czy trzema laty.
W przeciętnym tempie rosły natomiast od marca kursy spółek przemysłowych (a raczej produkujących na potrzeby przemysłu - takie tłumaczenie jest bardziej adekwatne dla określenia "Industrials"). Indeks tego sektora zyskał 7,5 proc., czyli dokładnie tyle, ile S&P 500. Również w tym przypadku poziomy wycen nie są alarmujące. C/Z na poziomie 18 jest zdecydowanie bliższy ostatnim minimom (16,6), niż wartościom sprzed dwóch lat, kiedy to zdecydowanie przekraczał 20. Dobrym przykładem tego, że zwyżki kursów spółek produkujących na potrzeby przemysłu są oparte na mocnych fundamentach i rosnących zyskach firm, jest General Electric - największy potentat tej branży. C/Z wynosi tu 18, podczas gdy jego rekordowa wartość z końca 2004 r. sięgała 25. Wszystko to sugeruje, że nawet jeśli amerykański rynek czeka w najbliższym czasie zadyszka wywołana realizacją zysków, to na dłuższą metę akcje wciąż pozostają atrakcyjne.