główny analityk Xelion. Doradcy Finansowi
Inwestowanie poza granicami Polski staje się modne. Coraz więcej funduszy oferuje takie możliwości, a media informują, że zagraniczne inwestycje mogą przynieść bardzo duże zyski. Wydaje się, że rzeczywiście okazją jest kupowanie akcji i nieruchomości w Rumunii czy Bułgarii, bo przecież są to kraje, które niedawno weszły do Unii Europejskiej. Logiczne wydaje się więc, że czeka ich ten sam boom, który obserwujemy w Polsce. Problemem jest jednak to, że o tym globalni gracze wiedzieli już dużo wcześniej i kilka lat temu zajęli tam pozycje. Nie ma gwarancji, że obecna hossa, która trwa teraz na wielu rynkach, będzie kontynuowana jeszcze przez kilka lat. Można wręcz założyć z dużą pewnością, że niedługo się skończy (jesteśmy teraz w jej euforycznej fazie), a wtedy akcje wszędzie stanieją.
Zdecydowanie bardziej bezpieczny wydaje się rynek nieruchomości, ale przecież i tam czyhają niebezpieczeństwa (nie znając lokalnych warunków, możemy być narażeni na duże ryzyko - kupimy za drogo lub padniemy ofiarą oszustwa). Inwestowanie za pośrednictwem funduszy wydaje się zdecydowanie bezpieczniejsze. Ale i tutaj nie unikniemy ryzyka, jeśli fundusz, który wybierzemy, nie będzie miał oparcia w dużej instytucji (najczęściej banku). Ryzyko bankructwa jest wtedy zdecydowanie większe.
Pęd do szukania okazji na rynkach dla Polaków egzotycznych wynika przede wszystkim z globalnego, niezwykłego wprost apetytu na ryzyko i poczucia braku zagrożenia. Taka sytuacja też jednak nie będzie trwała wiecznie. Coraz częściej poważne instytucje (Międzynarodowy Fundusz Walutowy, amerykański bank centralny) ostrzegają, że ta beztroska może się źle skończyć. Oczywiście, dotyczy to również inwestycji w Polsce, ale czy nie lepiej inwestować w to, co dobrze znamy? Czy nie będzie nam łatwiej przeczuć, że zbliża się zagrożenie i zareagować? Uważam, że tylko ludzie o dużej tolerancji ryzyka powinni podejmować wyzwanie, lokując swoje pieniądze na rynkach im nieznanych.
3 procent zysku w Hiszpanii
i nawet 40 procent w Bułgarii
Łukasz Niewola
analityk Home Broker - doradcy ds. nieruchomości
Czy w Rumunii i Bułgarii powtórzy się boom inwestycyjny - taki jak w Polsce po wejściu do Unii Europejskiej? To jeden z najgorętszych tematów w rozmowach inwestorów, którzy zainteresowani są lokatą kapitału za granicą. Z jakimi problemami muszą się zmierzyć?
Rumunia: Będąc członkami Unii Europejskiej, możemy stać się właścicielami nieruchomości. Problemem są jednak grunty - obcokrajowcy nie mogą ich kupić. Jest jednak sposób na obejście tego przepisu - należy zarejestrować w Rumunii firmę (kapitał może w 100 procentach pochodzić z zagranicy).
Rynek rumuński oferuje pełną różnorodność lokalizacji: od wybrzeża Morza Czarnego, przez Bukareszt, aż po górskie osady Karpat. Najbardziej prestiżowe lokalizacje wydają się atrakcyjne inwestycyjnie jedynie w perspektywie długoterminowej - ceny są tam mocno wyśrubowane i bardzo często przekraczają 4 tys. euro za metr kwadratowy. Najszybszy wzrost cen obserwuje się w Bukareszcie, gdzie jest duży niedobór mieszkań. W rumuńskiej prasie można przeczytać analizy o możliwej powtórce hossy z Polski i 100-proc. wzroście cen do 2009 roku. Jednak porównując siłę nabywczą Rumunów z siłą nabywczą Polaków, wydaje się, że powtórka scenariusza z Polski jest niemożliwa.
Bułgaria: Wraca do łask jeden z ulubionych kurortów wakacyjnych Polaków, szczególnie w latach 70. i 80. ubiegłego stulecia. Z jednej strony inwestorzy, dla których cena na poziomie 700 euro za metr kwadratowy wydaje się mieć duży potencjał wzrostu, z drugiej - amatorzy bułgarskich plaż, dla których kupno 53 metrów kwadratowych mieszkania (kilkadziesiąt metrów od morza, za 158 tysiące złotych) jest wydatkiem akceptowalnym. Prawo w Bułgarii, w przeciwieństwie do przepisów rumuńskich, zezwala na kupno domów wraz z działką. Dla obcokrajowców nie są dostępne tylko działki rolne. Przez pierwszych kilka lat po akcesji Bułgarii do UE przewiduje się wzrosty cen na poziomie 40 procent rocznie.
Hiszpania: Wśród inwestorów, którzy boją się ryzyka bądź nie chcą kłopotów z formalnościami, popularna jest Hiszpania. Zakup apartamentu na Costa Blanca to teraz wydatek ok. 2,7 tys. euro za metr kwadratowy. W przypadku rynku pierwotnego dużą zaletą jest korzystny system płatności (bardzo często przy podpisywaniu umowy wystarczy wpłacić 20 proc. wartości inwestycji, a resztę po oddaniu obiektu). Raty kredytu łatwo będą się spłacać, jeśli kupiony apartament wynajmiemy np. przez firmy wyspecjalizowane w tego typu działalności. Kupno mieszkania w nadmorskim pasie Hiszpanii to także stały wzrost wartości inwestycji na poziomie 3-6 proc. rocznie.