Maj nigdy nie cieszył się dobrą sławą wśród inwestorów. Nie bez powodu już dawno ukuto za oceanem powiedzenie "sprzedaj w maju i uciekaj" ("sell in May and go away"). Miniony rok jak najbardziej potwierdzał tę prawidłowość, wówczas maj przyniósł bowiem największe tąpnięcie kursów akcji od początku hossy. Nic więc dziwnego, że wkraczając w ubiegły miesiąc, inwestorzy mieli powody do obaw. Okazało się jednak, że udało się uniknąć czarnego scenariusza.
Średniaki w szczytowej formie
Zła sława maja dała się we znaki inwestorom głównie na początku miesiąca. Przez pierwsze dwa tygodnie WIG20 spadł o prawie 6 proc. Kilka sesji przeceny dotknęło również szeroki rynek. Kursy średnich i małych spółek szybko otrząsnęły się jednak po parodniowej korekcie. Najsprawniej poszło to indeksowi "średniaków" mWIG40, który rekord poprawił już 14 maja i od tego czasu niemal nieprzerwanie wspinał się na coraz wyższe poziomy. Drugi w kolejności był reprezentujący najmniejsze firmy sWIG80, który całe straty odrobił 24 maja. Najsłabiej zaprezentował się WIG20, który w ogóle nie zdołał powrócić do historycznego szczytu. Druga połowa miesiąca upłynęła dla tego indeksu w dość wakacyjnym nastroju. Indeks praktycznie tkwił w miejscu, a obroty zmalały do dawno nie widzianych poziomów. Na nudę narzekać mogli zwłaszcza inwestorzy na rynku kontraktów terminowych na WIG20, a niektóre sesje w ogóle nie warte były uwagi.
Dlaczego kursy dużych spółek pozostają daleko w tyle? Przyczynę słabości blue chips wyjaśnił sezon publikacji wyników kwartalnych. W I kw. spółki z WIG20 (z wyłączeniem węgierskiego MOL-a i czeskiego CEZ-u) zarobiły na czysto jedynie 4,8 proc. więcej niż w tym samym kwartale 2006 r. Przy tak skromnej dynamice wyników trudno się spodziewać, by WIG20 przeżywał hossę wszech czasów.
Banki dostały zadyszki