Wczorajsza sesja "wyrwała" WIG20 z krótkoterminowej konsolidacji, która wiązała się z niewielkimi wahaniami i skromnymi obrotami. Aktywność wczoraj była już wyraźnie większa, co potwierdza wagę wybicia z krótkoterminowego zastoju. Z punktu widzenia analizy technicznej WIG20 wyszedł górą z czterotygodniowego zniżkującego kanału. Przebił również lokalny szczyt z 22 maja (3632 pkt). Teraz byki będą musiały się zmierzyć z kluczowym oporem, jakim jest maksimum z 4 maja (3697 pkt). Spore znaczenie może też mieć szczyt intraday z 7 maja (3680 pkt), bo to właśnie na tym poziomie doszło do odwrotu byków.

Nie widać większych powodów przemawiających za tym, by szczyt ten nie miał zostać sforsowany. Potencjał wzrostowy wynikający z szerokości wspomnianego kanału (ok. 190 pkt) daje szanse na wzrost WIG20 przynajmniej na wysokość 3780 pkt. To znacznie powyżej majowego szczytu. Zasięg zwyżki jest teoretycznie jeszcze większy, jeśli wspomniany kanał zinterpretujemy jako flagę wieńczącą falę wzrostową trwającą od połowy marca. Zgodnie z teorią, potencjał wzrostowy wynosi w takim przypadku nawet 400 pkt. W efekcie za kilka tygodni WIG20 mógłby sięgnąć 4000 pkt.

Jak widać, perspektywy

są dość optymistyczne. Niemniej rynek lubi zaskakiwać i warto być przygotowanym na nieoczekiwane zwroty. Z punktu widzenia inwestorów podążających za trendem kluczowa wydaje się odpowiedź na pytanie, kiedy przejściowe obsunięcie WIG20 zaczyna przeradzać się w głębszą korektę. Innymi słowy, kiedy warto rozważyć wyjście z rynku, a kiedy jest na to za wcześnie. Biorąc pod uwagę zmienność indeksu w ciągu ostatniego roku, za taki punkt graniczny uznać można 4 proc. Dopóki korekta WIG20 nie przekracza tego poziomu, nie ma sensu pozbywać się walorów największych spółek, gdyż jest bardzo prawdopodobne, że zaraz później nadejdzie odbicie. O sprzedaży akcji warto myśleć już w momencie ich kupna. Nierzadko można spotkać się wśród doświadczonych inwestorów z poglądem, że ważniejszy jest nie tyle moment zakupu walorów, co moment ich pozbycia się.