O ile zalecenie Putnama być może w dłuższej perspektywie faktycznie jest
godne uwagi, to już sugestia Hulberta, że skoro branża ogółem wyszła na
plus, to może nie jest tak źle nie do końca mnie przekonuje. Po pierwsze,
mówimy o sumie 5 mld dolarów, a więc takiej, jaką spokojnie zarabiały
pojedyncze banki inwestycyjne. Zatem, skoro teraz tyle zarabia cały
sektor, to chyba nie jest to pozytywna wiadomość. Radość z tego, że nie ma
straty to chyba zbyt mało, by być optymistą. Inna sprawa, że naturalnym
jest, że nie wszystkie podmioty sektora przynoszą straty. Na razie jednak
straty ponosiły głównie te, które w większym stopniu były zaangażowane w
instrumenty rynku nieruchomości, lub dług przedsiębiorstw. Tą fazę kryzysu
mamy już powoli za sobą i to nie w niej obecnie szuka się zagrożeń.
Istnieje wielki ogrom kredytów o wysokiej jakości i na tych kredytach
instytucje nadal zarabiają. Problem w tym, że i tu mamy pogorszenie się
wskaźników jakości. Na razie nie do dramatycznych poziomów, ale jednak.
Rodzi się pytanie, czy jest to jedynie element cykliczności, czy też ta
cykliczność będzie tym razem pogłębiona przez spadające ceny nieruchomości.
O tym, że tragedii nie ma, a osłabienie branży finansowej wynika z dużej
mierze z cyklicznego charakteru tego biznesu pisze David Weidner.
Zastanawia się on, czy faktyczne ostatnie osłabienie branży finansowej
warteraz obserwują
przebieg wydarzeń. O ile można mówić o lekkim kryzysie, to zdaniem
cytowanych nie jest to jeszcze dramat i bicie na alarm wydaje się
przedwczesne. System finansowy ma duże szanse przetrzymać to osłabienie, a
paniczne wypowiedzi są przejaskrawione.
Jednym z argumentów jest tu porównanie liczby bankructw banków obecnie, w
czasie kryzysu bankowego w latach 80-tych. Wtedy były to setki banków ze
średnią roczną ok. 150 podmiotów. Natomiast w tym roku na razie upadło 9
podmiotów, z czego ostatni upadek uszczuplił system rezerw na kwotę 60 mln
dolarów. Faktycznie, obecna liczba upadków nie jest znacząca, ale już
wcześniej było wiadomo, że liczba bankructw będzie mniejsza choćby z tego
powodu, że zmieniło się prawo bankowe. W tej chwili banki działające w
wielu stanach mogą to czynić na bazie jednego podmiotu. Wtedy w każdym
stanie musiał istnieć oddzielny bank. Zatem, gdy upadał jakiś bank
operujący w wielu stanach, to wiązało się to z upadkiem wielu banków
jednocześnie. Tym samy proste porównanie liczbowe nie koniecznie ma tu
zastosowanie.
Nie to jednak wydaje się tu najważniejsze. Błąd tkwi także w metodzie
porównania. Porównujemy okres lat 1982-93 z jednym rokiem (12 miesięcy od
lata 2007 do lata 2008). Takie porównanie może i miałoby jakiś sens, gdyby
słabość systemu finansowego była już przeszłością, ale niestety tak nie
jest. Tym samym tak naprawdę nie wiemy, jak to się będzie rozwijać i ile
czasu będzie trwała zapaść. Biorąc pod uwagę możliwe tendencje na rynku
nieruchomości mogą to być jeszcze lata. Także i tu wyłazi argument, że o
ile pierwsza fala kryzysy dotyczyła podmiotów zaangażowanych na rynku
subprime, tak teraz istnieje znaczne ryzyko, że pogorszenie koniunktury
przełoży się na bardziej konserwatywne sfery działalności bankowej.
Straszenie Wielkim Kryzysem lat 30-tych jest może przesadą, ale z
pewnością mówienie, że kryzysu właściwie nie ma, bo upadło na razie 9
podmiotów jest nieco naciągane.
Prawda jest taka, że nadal nie wiadomo, czy może się skończyć proces
rozpoczęty rok temu. Istnieje wiele sugestii i wiele różnych teorii. Wiele
z nich jest raczej mało optymistyczna, co rodzi obawy, czy fatycznie nie
ma Ru pewne przesady w ocenie. Problem w tym, że na razie można się
spierać, co do ostateczne skali tego kryzysu, ale raczej nie ma sporu co
do tego, że w tej chwili mamy do czynienia z osłabieniem i nie widać
wiarygodnych przesłanek ku temu, by oczekiwać w krótkim czasie znaczącej
poprawy. Mamy za to do czynienia z listą zagrożeń, których materializacja
będzie potęgowała problemy.
W tym kontekście płaczu w mediach i dyskusji wśród obserwatorów rynku,
ciekawie wygląda zachowanie indeksu S&P500 SP500.gif Po prawdzie trudno w
tej chwili nazwać tego sadku dramatycznym. Pęknięcie bańki internetowej
wywołało znacznie większe skutki. Przypominam jednak, że my dopiero
jesteśmy w trakcie trwającego kryzysu, a więc jest wielce prawdopodobne,
że kulminacja spadków jest dopiero przed nami. Widać, że poziom indeksu
zdecydowanie nie oddaje nastrojów obserwowanych u tej części analityków
spodziewających się większych problemów. Na razie wygląda na to, jakby
problemy systemu finansowego miały być jedynie powodem korekty na rynku, a
nie przyczyną poważnej przeceny. Kto ma zatem racje? Czy czarnowidztwo się
opłaci, czy też będzie to tylko poddanie się chwili strachu, a rynek wcale
nie spadnie za głęboko? A może należy zadać inne pytanie, czy zależy nam
na racji? Analiza wydarzeń i próba ich prognoz, to ciekawe zajęcie
intelektualne i po części może mieć wpływ st to, że w ostatnich miesiącach na
wykresach indeksów nowe dołki są coraz niżej, a wykresy nie są w stanie
pokonać ważniejszych szczytów. I ta obserwacja powinna być rozstrzygająca.
Kamil Jaros