Druga runda kryzysu
To, co obserwujemy teraz na globalnych rynkach, to pewien rodzaj tzw. drugiej rundy po kryzysie sprzed kilku miesięcy. Wówczas problemem
była wycena instrumentów bazujących na rynku nieruchomości. Teraz jesteśmy świadkami dekoniunktury na rynkach wschodzących, po tym jak banki zacieśniają politykę kredytową.
Widoczne pogorszenie nastroju oddziałuje na rynki wschodzące. Zamieszanie dotyka polskiej waluty tym mocniej, im większe były ostatnie wzrosty jej wartości. Wciąż jednak złoty jest mocniejszy niż na początku 2007 r. Korekta może być jeszcze głębsza, ale nie sądzę, by trend spadkowy utrzymał się na dobre. Polska waluta powinien znaleźć naturalną barierę obecnej deprecjacji.
Edmund Harriss
Dyrektor inwestycyjny w Guinness Atkinson Asset Management
Chiny nadal są atrakcyjne
Na światowych giełdach warunki do inwestowania są bardzo trudne, więc podobnie jest na rynkach wschodzących. Ale wyprzedaż akcji sprawiła, że wyceny tamtejszych spółek są atrakcyjne. Inwestycje rozłożone w czasie powinny przynieść zyski. Szczególnie korzystnie prezentują się Chiny. Rząd w Pekinie zapowiedział, że wkrótce podejmie decyzje, które pozwolą utrzymać stopę wzrostu gospodarczego na wysokim poziomie. Na to czekają inwestorzy. Istnieją także czynniki wsparcia dla cen surowców. Popyt jest nadal wysoki, zwłaszcza w Chinach i Indiach.
Rośnie niebezpieczeństwo przebicia przez indeksy tegorocznych dołków
Jeszcze kilka dni temu można było mieć nadzieję, że inwestorzy giełdowi wciąż wierzą w stopniowe odradzanie się gospodarek. Teraz wrażenie jest przeciwne - czwartkowa przecena w Nowym Jorku jest wyrazem przeświadczenia o niekorzystnych perspektywach gospodarczych. Szczególnie negatywnie odbija się to na kondycji rynków wschodzących. Giełdom grozi przebicie tegorocznych dołków
W pierwszych dniach września warszawska giełda po raz kolejny wykazywała dużą siłę na tle zagranicznych parkietów. Inwestorzy wyraźnie zakładali, że trwająca od ponad miesiąca konsolidacja na rynku w USA będzie wstępem do dalszego ruchu w górę. Tymczasem czwartkowe notowania w Ameryce dobitnie pokazały, że takie rachuby są bardzo wątpliwe. S&P 500 znalazł się o 20 pkt od tegorocznego dołka.
Praktycznie przesądzone jest jego testowanie, a sprzedający mają ogromną szansę doprowadzić do jego przełamania. Sugeruje to nie tylko przebieg czwartkowych notowań, podczas których doszło do przeceny o skali trudnej do uzasadnienia bieżącymi informacjami fundamentalnymi. W mediach tłumaczono to najczęściej słabymi danymi o liczbie nowych bezrobotnych. Rzeczywiście, trochę rozczarowały. Jednak pogarszająca się sytuacja w tym względzie nie jest nowością. Problem jest znany od tygodni.
Głównie jednak chodzi o sekwencję obrotów, które w trakcie zwyżki od połowy lipca stopniowo malały, by w tym tygodniu, gdy rynek zaczął iść w dół, znacznie wzrosnąć. To charakterystyczne dla trendów spadkowych. Każe oceniać zdarzenia od połowy lipca jako korektę wcześniejszej wyprzedaży.
Jednocześnie jednak sytuacja na rynku pracy jest szczególnie istotna. Obawy przed obniżeniem się wydatków konsumentów towarzyszą inwestorom od początku tego roku. Presję na nie od dłuższego czasu wywierają trudności z dostępem do kredytów, związane z kryzysem na rynku nieruchomości, oraz spadek wartości majątków, wynikający z załamania hipotecznego. W żadnej z tych dwóch sfer nie ma poprawy. W związku z tym regres na rynku pracy może okazać się gwoździem do trumny.
Spowolnienie potrwa
Kluczem do rozstrzygnięcia perspektyw rynków akcji na świecie jest odpowiedź na pytanie, jaki scenariusz one dyskontują. Do tej pory w czasie obecnej bessy było tak, że inwestorzy zakładali, że w przyszłości da się uniknąć najgorszego, a potem mocno się rozczarowywali. To było paliwem dla kolejnych ruchów w dół. Można więc sobie wyobrazić, że fala zniżkowa, która napędzana byłaby nie negatywnymi doniesieniami, a tylko obawami o przyszłość, mogłaby się okazać ostatnią. Tym bardziej gdyby te obawy były mocno przesadzone.
Symptomy zapowiadające realizację takiego scenariusza mamy aktualnie, ale nie są one jeszcze zbyt silne. Część danych rzeczywiście wypada lepiej od prognoz, ale wskazuje raczej na stagnację na obecnym poziomie niż poprawę sytuacji. W takich kategoriach trzeba odbierać sierpniowe wskaźniki aktywności sektora usług w strefie euro czy USA. Nastąpiła poprawa, ale wciąż wskaźniki mają wartości charakterystyczne dla spowolnienia. W dojrzałych gospodarkach sfera usług jest kluczowa dla koniunktury gospodarczej.
Czy jednak warto się sugerować bieżącymi danymi, czy też zwracać uwagę na wskaźniki wyprzedzające koniunktury? Piątkowy ich odczyt dla państw OECD (najbardziej uprzemysłowionych krajów świata) wykazał kolejny spadek do poziomu nienotowanego od 2001 r. Z naszego punktu widzenia szczególnie istotne jest załamanie wskaźników dla strefy euro, zapowiadające znacznie gorsze spowolnienie niż to z początku XXI wieku.
Odzwierciedleniem obaw przed dalszymi kłopotami globalnej gospodarki jest odwrót od takich walut państw, w przypadku których liczono na uniknięcie problemów, a to się nie udało. Chodzi głównie o strefę euro, Wielką Brytanię oraz sporą część rynków wschodzących. Tegoroczne straty funta brytyjskiego do dolara przekraczają 11 proc., euro 2 proc. Kilkunastoprocentowe zniżki notują waluty krajów azjatyckich - Korei (ponad 16 proc.), Tajlandii (ponad 14 proc.), Indii (blisko 12 proc.). Szybko przy tym topnieją zyski takich walut, jak polskiej (złoty w tym roku jest już jedynie 2,4 proc. na plusie wobec dolara), węgierskiej (forint zyskuje niecałe 2 proc.), brazylijskiej (real rośnie o mniej niż 5 proc.).
Nie możemy też zapominać o tym, co dzieje się na rynku towarów. Przecena nie pozostawia złudzeń, że mieliśmy w pierwszej połowie roku do czynienia ze spekulacyjnym bąblem, który teraz został przekłuty. Indeks CRB spada z jeszcze większą siłą, niż zyskiwał przed ustanowieniem tegorocznego rekordu. Przez ostatnie 8 tygodni poszedł w dół o blisko 19 proc. Na początku lipca 8-tygodniowa zmiana indeksu zbliżyła się do 17 proc. Mimo towarzyszących od początku wyprzedaży surowców obaw, że jest to skutek lęków przed pogłębieniem się globalnego spowolnienia, początkowo giełdy traktowały ją jako korzystne zjawisko. Teraz raczej nie mają wątpliwości, że nie zapowiada to nic dobrego.
Słabe rynki wschodzące
Na warszawskiej giełdzie nadzieje na nadejście lepszych czasów dawała głównie wtorkowa sesja, podczas której nastąpił mocny wzrost. WIG naruszył tego dnia linię trendu biegnącą po szczytach z jesieni 2007 r. i wiosny tego roku. To wzmacniało nadzieje, że w połowie lipca zaczęła się korekta całej bessy, a nie jedynie fali zniżkowej, trwającej od lutego do lipca, której potencjał wyczerpał się wraz z dotarciem miesiąc temu do 42,5 tys. pkt. W piątek szanse na taki obrót spraw zostały zanegowane. WIG z impetem wrócił poniżej tej linii trendu. Towarzyszyła temu duża aktywność inwestorów, co wzmacniało znaczenie tego faktu.
Sytuacja jest tym gorsza, że obserwujemy odwrót od rynków wschodzących na całym świecie. Najbardziej wymowny jest trwający w ostatnich tygodniach wzrost premii za ryzyko inwestycji na emerging markets. W piątek wyrównała tegoroczny szczyt, który został ustanowiony na najwyższym poziomie od 2005 r. To najdobitniej pokazuje złe nastawienie do rynków wschodzących.
To dodatkowy czynnik skłaniający do obaw o polską giełdę. Potencjał zniżkowy na emerging markets jest bardzo duży. Indeks MSCI dopiero niedawno ostatecznie zakończył 5-letnią hossę. Potencjał spadku, wynikający z wysokości formacji głowy z ramionami, jaka obejmuje notowania od połowy 2007 r. do połowy tego roku, można szacować z obecnego poziomu jeszcze przynajmniej na 15 proc.
Przewrotnie, odwrót od aktywów z rynków wschodzących na dłuższą metę jest korzystną okolicznością. Po miesiącach bessy, kiedy inwestorzy niechętnie wychodzili z ryzykowniejszych rynków, teraz wreszcie zaczynają się ich bać, dyskontując z wyprzedzeniem złe scenariusze na przyszłość. To skłania do stopniowego myślenia o kupnie akcji, gdy kursy pójdą jeszcze mocniej w dół.