Co to za propozycje? Zapewne każdy, kto interesuje się sytuacją na rynkach
finansowych, już zna jej szkielet myślowy. W mediach aż o tym huczy. Huczy
także o innych aspektach tego planu. Z grubsza można stwierdzić, że rząd
we współpracy z Fed ma zamiar powołać coś na kształt państwowego banku
inwestycyjnego, który będzie dysponował kwotą 700 mld dolarów na skup
śmieci na rynku długu hipotecznego. Decydenci doszli do wniosku, że
pojedyncze akcje, takie jak te z bliźniakami, czy AIG, są
niewystarczające. Sytuacja jest na tyle poważna, że wymaga równie
poważnych przedsięwzięć. W związku z tym przesłane zostały do Kongresu
dwie i pół strony maszynopisu, gdzie opisana jest propozycja głównego
tandemu ostatnich tygodni: sekretarza skarbu H. Paulsona oraz szefa
rezerwy federalnej B. Bernanke. Tandemu, który powoli zdobywa w prasie
miano dwuosobowej "Drużyny A". Każdy inny, ale razem świetni. Myśliciel
Bernanke, człowiek czynu Paulson. Akademik teoretyk Bernanke i fachowiec
z przeszłością na "ulicy" Paulson. To tych dwóch dżentelmenów, śpiących w
ostatnich dniach po 3-4 godziny, określa w tej chwili zręby nowego
podejścia wobec skali zaangażowania Państwa w mechanizmy rynkowe. Obaj
wychodzą z założenia, że nie ma w tej chwili sensu się kłócić, kto zaczął,
kto bardziej zawinił doprowadzając do obecnej sytuacji. Trzeba Amerykę z
tego szamba wyciągnąć. Takie jest prz pilna, że nie należy oczekiwać, by
zwlekano z przepchnięciem tego dalej. Gdy propozycja stanie się prawem, w
rękach rządu, a praktycznie jednego człowieka, H. Paulsona, znajdzie się
olbrzymia władza. Zadaniem historyków ekonomii, nieporównywalna z niczym
innym od czasu stworzenia zrębów skarbu państwa amerykańskiego przez
Alexandra Hamiltona. A trzeba pamiętać, że i jemu, jednemu z ojców
założycieli, szybko przycięto skrzydełka. Porównywalnych pełnomocnictw nie
miał nikt po nim. Nawet w czasie Wielkiego Kryzysu nie posunięto się tak
daleko. Teraz słyszy się o wyjątkowości sytuacji. To ona ma być
usprawiedliwieniem dla tego, by właściwie jeden człowiek miał decydować o
tym, od kogo i w jakiej wysokości, po jakiej cenie zakupi jakie papiery.
Co najważniejsze, te decyzje właściwie będą nieodwołalne i nie poddane
żadnej kontroli. Amerykanie mają zaufać Paulsonowi i dać mu do wydania
setki miliardów dolarów, które podniosą dług publiczny o kolejne 5 proc.
Prezydent Bush poinformował, że skontaktował się z liderami obu izb
Kongresu w celu "naświetlenia sytuacji oraz uzyskania porozumienia co do
tego, jak kiepsko jest obecnie oraz do konieczności zrobienia czegoś
szybko." Kandydaci ubiegający się o fotel wyżej wymienionego sygnalizują
poparcie dla wysiłków rządu. Plan ma z jednej strony pomóc podmiotom
posiadającym "śmieć hipoteczny" w pozbyciu się go. Dzięki temu z bilansów
znikną mało przyjemne elementy. Z drugiej strony, dzięki proponowanym
aukcjom tych śmieci, w wielu przypadkach będzie możliwa wreszcie ponowna
wycena, gdyż na wielu rynkach obrót właściwie zamarł, co uniemożliwia
posiadaczom gorących kartofli ustalenie choćby przybliżonej ich wartości
rynkowej.
W tym samym czasie powołano ubezpieczenie dla funduszy rynku pieniężnego,
które w ubiegłym tygodniu ucierpiały z powodu znacznego skoku wielkości
wypłat. Wycofano w nich ponad 144 mld dolarów, gdy tydzień wcześniej suma
wypłat ledwie przekroczyła 7 mld dolarów. Sytuacja się ustabilizowała po
zapowiedzi utworzenia wspomnianego ubezpieczenia oraz wpompowania przez
Fed za pośrednictwem banków dodatkowych 230 mld dolarów kredytu.
By tego było mało, SEC wprowadza zakaz krótkiej sprzedaży na prawie 800
papierach. Ulica się pociesza, że nie wprowadzono jeszcze całkowitego
zakazu sprzedaży i nadejścia czasów, gdy legalne będzie tylko kupno. Zakaz
krótkiej sprzedaży jest bardzo dyskusyjny, ale to tylko pokazuje, jak
daleko jest zmuszona posunąć się administracja, by chronić (w swoim
mniemaniu) rynki przed zapaścią.
Po zachowaniu cen w ostatnich dwóch dniach, można przypuszczać, że rynki
aż pieją z zachwytu nad wspomnianymi propozycjami, Jakby tylko na to
czekały. Skala wzrostu imponuje. W trakcie tych niespełna dwóch sesji (w
czwartek przez część dnia przecież rynek jeszcze traci na wartości)
odrobiono trzecią część całej przeceny, która zaczęła się w październiku
ubiegłego roku. W konsekwencji porównując wartość piątkowego zamknięcia
indeksu SP500 z jego wartością maksymalną ze szczytu hossy, mamy do
czynienia z przeceną o 20 proc. Przyznam, że nadal nie mogę wyjść z
podziwu dla tych, którzy mając świadomość powagi sytuacji, widząc kolejne
coraz bardziej drastyczne posunięcia administracji, składają zlecenia
kupna. Czy naprawdę kryzys, który na razie stale przybiera na wielkości i
robi największe zamieszanie od tego Wielkiego, wywoła jedynie 28 proc.
spadku cen (waśnie tyle dzieli czwartkowy dołek bessy od szczytu hossy z
ubiegłego roku)? Można odnieść wrażenie, że rynek żyje w nieco innej
rzeczywistości. Jak długo to jeszcze potrwna razie bardziej prawdopodobne wydaje mi się to
pierwsze rozwiązanie.
Obecna sytuacja nasuwa mi obraz pacjenta cierpiącego na bezdech, który
siedzi na wózku inwalidzkim w szpitalu. Właśnie dostał zastrzyk "głupiego
Jasia" i jest kładziony na stole operacyjnym, nad którym pochyla się grupa
osób w maskach na twarzach i ze sprzętem w dłoniach. Pacjent uśmiechając
się krzywo i półprzytomnie, średnio wiedząc, co się z nim właściwie dzieje
i co mu robią, widzi z lekkim zezem, jak doktor P. pochyla się nad nim i
mówi: Proszę mi zaufać. Zrobimy co trzeba, a Pan sobie przynajmniej spędzi
czas w wygodniejszej pozycji".
Kamil Jaros