O ile jednak turbiny montowane na wysokich słupach z dala od zabudowań dowiodły już swojej użyteczności, eksperci mają wątpliwości odnośnie do najnowszej tendencji w tej dziedzinie - turbin instalowanych na dachach domów. Pesymiści twierdzą, że wygenerują one więcej rozczarowania niż prądu, wyrządzając energetyce wiatrowej niedźwiedzią przysługę i opóźniając jej szeroką akceptację.
Duży potencjał
Dziś trudno byłoby mówić o znacznym rozpowszechnieniu mikroturbin instalowanych na budynkach. - Spośród wszystkich sprzedawanych w USA małych turbin wiatrowych dachowe stanowią zaledwie 1 proc. - szacuje Ron Stimmel z amerykańskiego Stowarzyszenia Energii Wiatrowej (WEA). Jednak perspektywy sektora są świetlane, a producentów takich urządzeń oraz ich zwolenników błyskawicznie przybywa. Zasadniczym atutem mikroturbin jest to, że w wielu krajach traktowane są jako urządzenia wolno stojące. Ich montaż nie wymaga zatem pozwolenia na budowę, jak to jest w przypadku wiatraków na słupach, mających stałe połączenie z gruntem. Zapał do tego rozwiązania zdaje się zataczać najszersze kręgi w Stanach Zjednoczonych. Zdradził go sam burmistrz Nowego Jorku Michael Bloomberg, proponując pod koniec sierpnia, aby rozpowszechnić turbiny w przestrzeni miejskiej, zdobiąc nimi biurowce, mosty, a nawet latarnie. Niezależnie od jego wizji, wiatraki pojawiły się na biurowcach przy przemysłowym nabrzeżu Brooklyn Navy Yard. Z kolei w Bostonie turbiny zainstalowano na dachach zabudowań międzynarodowego lotniska Logan, a władze San Francisco zamierzają wprowadzić szereg zachęt, które zwiększą zastosowanie energii wiatrowej w tym stosunkowo wietrznym mieście.
Popularyzacji mikroturbin sprzyja zainteresowanie osób z pierwszych stron gazet. Na swym nowojorskim garażu wiatrak zainstalował gospodarz popularnego talk-show Jay Leno. Natomiast lider brytyjskich torysów David Cameron zdradził zamiar montażu turbiny na swym domu w londyńskim Notting Hill.
Estetyczne, lecz niewydajne?