Miłe złego początki
Zgodnie z zasadą zmienności kolejny cykl jest inny niż ten, który go poprzedzał, gdyż decydenci uczą się na swoich wcześniejszych błędach. Być może amerykańscy politycy nie dopuściliby do kolejnego spektakularnego bankructwa, ale europejscy? Nadzieja może jest i ważna, ale jako strategia inwestycyjna kompletnie się nie sprawdza. Żeby jednak nie być posądzonym o kompletne czarnowidztwo, odważnie stwierdzimy, że szybko nie zobaczymy najgorszego. Początek przyszłego roku powinien się charakteryzować wzrostem apetytu na ryzyko. Banki czy fundusze, czyszcząc bilanse przed końcem 2011 r., zamykały ryzykowne pozycje, gdyż nie chciały w księgach mieć zbyt dużo „źle widzianego" euro czy akcji europejskich banków. Jednakże w styczniu, wraz z nowym otwarciem, powinna pojawić się chęć kupowania ryzykownych aktywów. Powinno temu sprzyjać obserwowane obecnie dobre zachowanie rynków papierów dłużnych europejskich krajów. Warto również pamiętać o ogromnej kwocie, jaką 21 grudnia europejskie banki pożyczyły na trzy lata od EBC (489,2 mld euro). Te środki mogą posłużyć do zakupu rządowych obligacji, co byłoby przykładem klasycznego carry trade. Pieniądze pożyczone na 1 proc. zainwestowane byłyby na 4–6 proc. w papiery rządowe.
Politycy pomogą... na chwilę
W dodatku na przełomie stycznia i lutego zobaczymy następny szczyt europejskich polityków. Będzie to kolejny etap wdrażania postanowień z brukselskiego spotkania z 9 grudnia. Mają one wejść w życie do marca. W związku z kolejnym szczytem będziemy obserwować klasyczną grę polegającą na „kupowaniu plotek", która może doprowadzić kurs EUR/USD do poziomu ponad 1,35. Wskazują na to również ogromne krótkie pozycje zbudowane na walucie wspólnotowej, które aktualnie są nawet większe niż w maju/czerwcu 2010 r., kiedy para eurodolar ustanawiała dołek na poziomie 1,20. Mimo szeroko opisywanego kryzysu europejskiego euro w relacji do dolara od początku roku straciło na wartości jedynie ok. 3 proc. Jak widać, ilościowe luzowanie, tak ochoczo stosowane przez Rezerwę Federalną, ma swoje namacalne konsekwencje w postaci relatywnie niezłej pozycji waluty wspólnotowej, gdzie druku się nie uprawia i jeszcze długo go nie zobaczymy. Ben Bernanke, widząc na razie niezłą postawę gospodarki USA, również nie powinien szybko zdecydować się na trzecią rundę skupu obligacji (za wydrukowane pieniądze – red.). Jednak pod koniec przyszłego roku ze względu na złą sytuację gospodarczą zapewne uruchomi QE3.
Czy złoto rozbłyśnie?
Jeśli te przewidywania okażą się prawdziwe, to interwencja Fedu prawdopodobnie będzie prezentem dla osób, które w swoim portfelu inwestycyjnym nadal trzymają złoto. W ostatnich miesiącach niejednokrotnie wieszczono koniec „złotej epoki" i gwałtowny spadek notowań kruszcu, nawet w okolice 1000 USD za uncję. Jednak zniżki, która faktycznie nastąpiła, nie można na razie nazwać niczym więcej niż tylko korektą w długoterminowym trendzie wzrostowym. Fundamentalne pytanie brzmi: czy w okresie pesymizmu i spowolnienia gospodarczego, z jakim zapewne będziemy mieli do czynienia w przyszłym roku, znajdzie się wielu chętnych, aby sprzedawać złoto. Ze względu na opinię bezpiecznej przystani, jaką ten metal posiada, wydaje się to wątpliwe.
Popularność tezy o bańce spekulacyjnej na rynku złota wynika przede wszystkim z faktu, że obecnie niemalże połowę całkowitego popytu na złoto stanowi popyt inwestycyjny. Jest to analogiczna sytuacja do tej z 1980 r., kiedy mieliśmy do czynienia ze szczytem bańki spekulacyjnej na rynku tego kruszcu. Jednakże istnieją także czynniki zaburzające tę analogię. Za wzrost popytu inwestycyjnego odpowiedzialna jest w większości tworząca się w krajach Azji klasa średnia, dla której zakup złota jest formą lokowania oszczędności, a nie spekulacyjną okazją. Co więcej, perspektywy po stronie podaży nie są najlepsze – wzrost cen złota, w przeciwieństwie do tego, co obserwowaliśmy na przełomie lat 70. i 80. XX wieku, nie idzie w parze z rosnącą liczbą odkryć nowych złóż kruszcu. Wprawdzie tego typu fundamentalne dane w okresach rynkowej zawieruchy raczej nie powstrzymają spekulantów od nerwowej wyprzedaży złota, jednak mogą one odwieść od sprzedaży tych, którzy traktują złoto jako długoterminową inwestycję, i – tym samym – znacząco ograniczyć zasięg korekt spadkowych.
Sporym zagrożeniem dla złota pozostaje perspektywa wzrostu wartości amerykańskiego dolara, ponieważ w tej walucie wyrażana jest cena kruszcu na światowych rynkach. Jednak, jak zostało wspomniane wcześniej, pomóc tu może kolejna runda luzowania ilościowego w Stanach Zjednoczonych.
Kto ile wydrukuje?
Tymczasem w Europie Mario Draghi w ostatnim czasie wielokrotnie dawał do zrozumienia, że nie ma zamiaru uruchomić pras drukarskich. Twierdzi, że respektuje tradycję Bundesbanku, i zamierza działać zgodnie z przyznanym mu mandatem, czyli dbać o stabilność cen, a nie finansować deficyty państw. Pytanie brzmi: jak nowy prezes EBC zachowa się w obliczu załamania? Czy spadek EUR/USD do 1,20 oraz wzrost rentowności obligacji krajów z peryferii strefy euro powyżej 8 proc. przekona go do nieograniczonych zakupów rządowych obligacji lub przynajmniej skłoni do zapowiedzi takich zakupów? Rynki co prawda tego właśnie od niego oczekują, ale byłoby to sprzeczne z aktualną europejską strategią radzenia sobie z kryzysem. Zakłada ona zwiększanie fiskalnych oszczędności, a nie wyciąganie bazooki w postaci ilościowego luzowania (drukowania pieniędzy – red.). Z kryzysem zadłużenia mają sobie radzić poszczególne rządy, gdyż to one do niego doprowadziły. Niestety, oszczędności nie tylko negatywnie oddziałują na wzrost gospodarczy, ale również niekoniecznie przynoszą oczekiwane rezultaty. Warto wspomnieć, że w latach 2002–2006 Irlandia i Hiszpania były prymusami, jeżeli chodzi o wypełnianie kryteriów z Maastricht. Irlandia w tym okresie miała średnią nadwyżkę budżetową równą 1,2 proc. PKB, a Hiszpania 0,6 proc. PKB. Co ciekawe, deficyt w targanej niemałymi problemami Belgii średnio kształtował się na poziomie 0,6?proc. PKB, a w krajach strefy euro jako całość wynosił 2,5 proc. PKB. Dla porównania w Polsce wynosił średnio aż 4,9 proc. PKB. Oznacza to, że aktualnie zalecane lekarstwo nie jest wystarczającym środkiem prewencyjnym, nie mówiąc już o samym leczeniu. Nie wiemy, czy Draghi zachowa się podobnie jak jego poprzednik, który najpierw sprzeciwiał się interwencyjnemu skupowi obligacji, a potem w ciągu zaledwie kilkudziesięciu godzin zmienił zdanie. Wiemy za to, że aktualnie realizowane zakupy (EBC kupuje obligacje państw za pieniądze ściągnięte z rynku w ramach prowadzonych przez siebie operacji, czyli uzyskane poprzez tzw. sterylizację. Fed tymczasem kupuje obligacje rządu Stanów Zjednoczonych za wydrukowane, a ściślej mówiąc – wykreowane pieniądze, powiększając ogólną podaż pieniędzy – red.) na dłuższą metę są nie do utrzymania. Istnieje graniczna wartość, jaką można otrzymać poprzez sterylizację rynku. Oznacza to, że w przyszłym roku dojdzie do przesilenia na froncie europejskiego kryzysu i EBC będzie jednym z bohaterów wydarzeń.