Wbrew utrwalonym przekonaniom inwestycje alternatywne nie są wcale ekskluzywnymi lokatami kapitału, przeznaczonymi dla najbardziej zamożnych obywateli. Cenne eksponaty można dostać już za kilkaset złotych, a możliwe do osiągnięcia zyski są znacznie bardziej atrakcyjne niż te, które proponuje nam ostatnio warszawska giełda. Co więcej – alternatywne inwestycje to również alternatywny dreszczyk emocji, nie ten związany z ryzykowaniem pieniędzy, ale raczej ten wynikający z obcowania ze sztuką i świadectwami historii.
Inwestowanie w sztukę i alkohole to na naszym rynku wciąż nisza. Aby się o tym przekonać, wystarczy porównać wyniki sprzedaży największych światowych graczy na rynku aukcyjnym z rodzimymi. Christie's i Sotheby's to dwie światowe potęgi, które razem odpowiadają aż za 50 proc. sprzedaży aukcyjnej na świecie. W pierwszej połowie 2015 r. łączna sprzedaż obu instytucji sięgnęła 8,2 mld dolarów. Największy polski gracz – DESA Unicum – sprzedał w ostatnim półroczu prace o łącznej wartości około 25 mln zł. „Aukcyjny rynek sztuki wciąż się rozwija. Rośnie liczba kolekcjonerów oraz obroty. Rynek również nieustannie ewoluuje. Coraz większe znaczenie ma sztuka współczesna, a grono kupujących jest coraz bardziej różnorodne. W Polsce również obserwujemy te trendy, choć oczywiście na dużo mniejszą skalę" – czytamy w komentarzu Karoliny Nowak, zarządzającej inwestycjami w dzieła sztuki w Wealth Solutions.
Niszowość inwestycji alternatywnych w Polsce podnosi niewątpliwie ich atrakcyjność. Janusz Miliszkiewicz, który od lat pisze o rynku sztuki m.in. w „Rzeczpospolitej", przekonywał niedawno na łamach „Parkietu", że nie istnieje u nas rynek plakatu. „To okazja do tanich zakupów. Dobre plakaty klasyków kupimy już za 100 zł" – pisał. W ten sposób można pięknie udekorować swoje biuro lub gabinet, a w przyszłości ową dekorację sprzedać na aukcji po znacznie większej cenie. Eksperci przekonują, że na długoterminowe zyski liczyć można także w przypadku fotografii (dziesięć lat temu zdjęcia polskich klasyków kosztowały kilkaset złotych, a dziś za porównywalne odbitki trzeba dać 3–4 tys. zł), pierwodruków powojennych pisarzy, a także obrazów współczesnych, nieznanych jeszcze malarzy.
Ciekawostką jest, że w wielu polskich domach znajdują się stare bony dolarowe z czasów PRL. Ten niepozorny świstek papieru wart jest dziś kilkaset złotych. Mało tego – wielu starszych ludzi, z czysto sentymentalnych przyczyn, trzyma w domu stare bony PKO. Prawdopodobnie nie wiedzą, że na aukcjach osiągają one wartość znacznie wyższą od przeciętnej emerytury. Warto dodać, że „skarby" w postaci starych książek czy fotografii można znaleźć i niedrogo nabyć na cyklicznie organizowanych w dużych miastach bazarach i targach staroci. Warto więc czasem oderwać się od ekranu monitora i giełdowych wykresów i wyruszyć na poszukiwanie dzieł sztuki.