Odpowiedź na to pytanie jest prosta – należy się pozbyć tych papierów i poszukać lepszej okazji do zarobku. Wyjście z inwestycji ze stratą nie jest niczym miłym, ale warto jak najszybciej uświadomić sobie, że nietrafione inwestycje są stałym elementem giełdowych realiów. Błędów nie popełnia tylko ten, kto nic nie robi.
Kluczowym elementem współdecydującym o sukcesie na giełdzie jest umiejętne liczenie strat. Dość często słyszy się o inwestorach trzymających akcje, których cena od dnia zakupu spadła o 30–40 proc., tłumaczących, że pozbędą się ich dopiero wtedy, gdy wyjdą przynajmniej na zero. Takie podejście może być zgubne.
Przykładowo: chcąc odrobić 30-proc. stratę, nie wystarczy 30-proc. skok kursu. Matematyka jest bezlitosna – aby wyjść na zero, cena musi odbić o blisko 43 proc. Co gorsza, wraz ze wzrostem strat, przepaść do nadrobienia robi się coraz większa. Gdy kurs zanurkuje o 50 proc., trzeba odrobić aż 100 proc.
Aby uniknąć podobnych rozterek, jeszcze przed kupnem akcji warto odpowiedzieć sobie na pytanie, ile maksymalnie mogę stracić na danej transakcji. Wielkość dopuszczalnego ryzyka zależy od indywidualnych preferencji i stosowanej strategii, jednak warto się trzymać zasady, by możliwa do poniesienia strata na aktualnie posiadanych papierach nie przekraczała kilku procent posiadanego kapitału – można przyjąć np. sztywny poziom 5 proc. wszystkich środków. Dla uczestników SIGG oznacza to, że przy początkowym budżecie 20 tys. zł można w pojedynczej transakcji ryzykować 1 tys. zł (0,05 x 20 tys. zł = 1 tys. zł). Wielkość dopuszczalnego ryzyka to kwestia indywidualna, uzależniona m.in. od preferencji, strategii, stanu portfela, horyzontu czasowego inwestycji, odporności na stres.