Na giełdach azjatyckich i europejskich doszło do lekkich zwyżek podczas środowej sesji. Ten przypływ optymizmu był związany z zapowiedzią negocjacji handlowych pomiędzy USA a Chinami, do których ma dojść w weekend w Szwajcarii. Scott Bessent, amerykański sekretarz skarbu, oraz He Lifeng, chiński wicepremier, mają się tam spotkać 10 i 11 maja. W rozmowach ma również uczestniczyć Jamieson Greer, przedstawiciel handlowy USA. Czyżby zapowiadało się na przełom?
Bliżej rozejmu
Pekin i Waszyngton przedstawiają sprzeczne relacje na temat tego, która strona zainicjowała rozmowy. Chińskie Ministerstwo Handlu poinformowało w środę, że zgoda na rozmowy nastąpiła na prośbę strony amerykańskiej. Chińskie władze stwierdziły, że zgodziły się wysłać wicepremiera na rozmowy po rozważeniu „chińskich interesów oraz apeli amerykańskiego przemysłu i konsumentów”. „Jeśli USA chcą rozwiązać problem poprzez negocjacje, muszą zmierzyć się z poważnymi negatywnymi skutkami jednostronnych ceł dla siebie i świata” – oświadczyło chińskie Ministerstwo Handlu.
Prezydent Trump stwierdził natomiast we wtorek, że to Chinom bardzo zależy na rozmowach. – Chcą negocjować, chcą spotkania, a my spotkamy się z nimi w odpowiednim czasie” – powiedział Trump w Białym Domu podczas spotkania z premierem Kanady Markiem Carneyem.
Bessent zapowiedział, że rozmowy będą skupiać się na deeskalacji wojny handlowej, a nie na negocjowaniu jakiejkolwiek umowy. – Uzgodnimy, o czym będziemy rozmawiać. Mam wrażenie, że chodzi o deeskalację, a nie o wielką umowę handlową – stwierdził w wywiadzie dla telewizji Fox News. Sekretarz skarbu przyznał, że USA i Chiny mają „wspólne interesy”, a obecne poziomy cen oznaczają de facto embargo handlowe. – Nie chcemy odłączenia, chcemy uczciwego handlu – stwierdził Bessent.
Obawa przed kosztami
Na pewno zarówno dla USA, jak i dla Chin wojna handlowa jest wstrząsem gospodarczym, którego skutki oba kraje próbują złagodzić. Amerykańskie karne cła na import z Chin osiągnęły poziom 145 proc., a chińskie cła odwetowe 125 proc. Oba kraje wprowadziły jednak szereg wyjątków, by złagodzić wpływ na swoje gospodarki. USA zwolniły z ceł smartfony i niektóre inne produkty elektryczne po doniesieniach, że cena iPhone’a w USA mogłaby wzrosnąć o ponad 40 proc. Chiny z kolei zwolniły z ceł wybrane farmaceutyki, mikrochipy i silniki lotnicze, a także inne nieujawnione kategorie towarów, które podobno znajdują się na „białej liście”, która nie została upubliczniona. Z nieoficjalnych informacji wynika, że z karnych ceł został zwolniony amerykański etanol, bez którego załamałaby się produkcja w chińskich zakładach chemicznych.