W 2009 r. strategia także była nierentowna, lecz strata wyniosła niespełna 1 proc.
Transakcje carry-trade polegają na pożyczaniu kapitału w kraju, gdzie koszt pieniądza jest niski, i lokowaniu go tam, gdzie stopy procentowe są wyższe. Stopą zwrotu jest różnica między dochodowością docelowego instrumentu a oprocentowaniem pożyczki, skorygowana o wahania kursów obu walut oraz koszty transakcyjne.
W 2010 r. inwestorzy stosujący tę strategię najchętniej zadłużali się w dolarze. Z powodu kryzysu fiskalnego w strefie euro, a pod koniec roku także licznych oznak ożywienia gospodarczego w USA, ta jednostka płatnicza umocniła się wobec koszyka sześciu głównych walut o blisko 2 proc., co obniżyło rentowność transakcji z jej wykorzystaniem (inwestorzy stosujący carry-trade zakładają z reguły, że waluta finansująca będzie się osłabiała wobec waluty docelowej, a zajmowane przez nich pozycje sprzyjają tej tendencji). Mimo to ulokowanie pożyczonych w USA pieniędzy w RPA czy Australii pozwalało zarobić w perspektywie roku 19?proc.
Aprecjacja innych walut stosowanych powszechnie do finansowania carry-trade, jena i franka szwajcarskiego, była jednak znacznie silniejsza niż dolara. Najlepsza spośród czterech rentownych transakcji z wykorzystaniem japońskiej waluty (na 35 najpopularniejszych) przyniosła tylko 4,1 proc. zysku. W tych warunkach najbardziej rentowne okazało się pożyczanie kapitału w strefie euro i inwestowanie go w RPA, Australii czy Brazylii. Wszystkie te transakcje (oraz trzy inne) pozwalały w ub.r. zarobić ponad 20 proc.
Analitycy wskazują, że oczekiwania na dalsze problemy na obrzeżach strefy euro zwiększają atrakcyjność tej waluty jako finansującej carry-trade, a to powinno pogłębić jej deprecjację. Z kolei popularność dolara zmaleje. – USA będą prezentowały się lepiej niż inne gospodarki. Rentowność tamtejszych obligacji będzie rosła, co podkopie atrakcyjność dolara jako waluty finansującej – tłumaczy Mitul Kotecha, strateg walutowy Credit Agricole.