A jednak, co ciekawe, trudno znaleźć kogokolwiek, kto wyrażałby optymizm w stosunku do strefy euro. Obroty na rynku są niewielkie. Oczywiście głosy wieszczące, że euro upadnie w tym roku, a bankructwo Grecji jest nieuniknione, nieco przycichły. Ekonomiści pozostają jednak głęboko sceptyczni wobec hossy, przypisując ją w większości krótkoterminowym pożyczkom Europejskiego Banku Centralnego. Wskazują, że nie było wyprzedaży niemieckich obligacji, która mogłaby sugerować wzrost apetytu na ryzyko. Bankierzy twierdzą, że szefowie korporacji nie spieszą się z transakcjami lub inwestycjami, które mogłyby zapowiadać trwałe odrodzenie. Nikt nie wierzy, że kryzys się skończył.
Oczywiście mają rację. Jednak nie tracąc z oczu tego, co może pójść źle, warto spojrzeć na to, co może się udać. Ci, którzy czekają na spektakularne odrodzenie, z pewnością się rozczarują. Jeżeli strefa euro ma się wydobyć z kryzysu, to zrobi to powoli, krok po kroku, poprzez strukturalne reformy przywracające konkurencyjność i zwiększające długoterminowy potencjał wzrostowy.
To trudna droga, ale nie niemożliwa. W istocie już widzimy sygnały, że niektóre gospodarki dostosowują się do nowych realiów. Deficyty obrotów bieżących niektórych krajów peryferyjnych – kluczowy wskaźnik nierównowagi, który leżał u źródeł kryzysu – spadły o ponad połowę w ciągu ostatnich trzech lat. Od drugiego kwartału 2008 roku łączny deficyt Włoch, Portugalii, Irlandii, Grecji i Hiszpanii spadł z 10,9 proc. PKB do 4,3 proc. – zauważa Deutsche Bank. To prawda, że taka korekta wynika w dużej mierze z załamania się importu. Jednak hiszpański eksport wzrósł w 2011 roku o 12,5 proc., zwiększając swój udział w światowym rynku bardziej niż Niemcy. Portugalia także zanotowała dynamiczny wzrost eksportu.