W ub.r. nowojorskie instytucje finansowe wydały na wynagrodzenia ponad  60 mld USD, czyli więcej, niż kiedykolwiek w takim samym okresie, z wyjątkiem wyjątkowo tłustych lat 2007 i 2008. Oznacza to, że statystyczny finansista zarobił w ub.r. 363 tys. USD, o 16,6 proc. więcej niż w jeszcze dwa lata temu. Kwota ta obejmuje zasadniczą płacę oraz premie, które dla wielu stanowią większą część wynagrodzenia.

Raport nowojorskiego nadzorcy z pewnością wzbudzi krytykę w Waszyngtonie. Od kilku lat amerykański rząd walczy bowiem ze zbyt hojnymi, jego zdaniem, płacami na Wall Street. Jak twierdzi, kultura wynagrodzeń finansistów przyczyniła się do kryzysu, zachęcając ich do podejmowania nadmiernego ryzyka. Instytucje finansowe są jednak przekonane, że wysokie płace są niezbędne, aby zatrzymać utalentowanych pracowników. Najwyraźniej nie wierzą, że po fali zwolnień w sektorze (od końca 2007 r. pracę na Wall Street straciło 20 tys. osób) szczęśliwcy, którzy zachowali posady, będą się ich kurczowo trzymać niezależnie od warunków.

Wysokie wynagrodzenia na Wall Street są też kluczowe dla nowojorskiej gospodarki. Wprawdzie tylko 5,3 proc. zatrudnionych w sektorze prywatnym tego stanu to finansiści, ale ich udział w płacach sięga niemal 25 proc. – Niezależnie od tego, czy ktoś kocha czy nienawidzi ludzi z Wall Street, musi przyznać, że wydają oni pieniądze i napędzają naszą gospodarkę – ocenił DiNapoli.