Tą siłą jest „skłonność ludzi, by widzieć tylko bezpośrednie skutki danej polityki albo tylko skutki, jakie przynosi ona konkretnej grupie, zaniedbywać zaś badanie odległych jej skutków". Jeśli politycy mający wpływ na gospodarkę mieliby zapamiętać jedną tylko zasadę, byłaby nią ta, aby nie ulegali magii natychmiastowych efektów. W kolejnych rozdziałach Hazlitt tylko pokazuje, do czego prowadzi łamanie tej zasady. Stąd tytuł książki: „Ekonomia w jednej lekcji".
Jej pierwsze wydanie ukazało się w USA w 1946 r. Czasy się zmieniły, ale dzięki temu, że Hazlitt skupia się na fundamentalnych prawach ekonomii, jego książka pozostała aktualna i ważna. Te prawa się bowiem nie zmieniają. Jeśli rząd pomoże komuś otrzymać kredyt (np. poprzez dopłatę lub gwarancję), utrudni to komuś innemu. Jeśli wprowadzi płace minimalne, zwiększy bezrobocie. Tak było w latach 40., tak jest też dziś.
Ale próba przedstawienia ekonomii „w jednej lekcji" siłą rzeczy prowadzi do uproszczeń. Dla ludzi z ekonomicznym wykształceniem mogą one być irytujące. Niekiedy nawet Hazlitt zdaje się popełniać błąd, który sam piętnuje: krótkowzroczność. Na przykład gdy omawia „efekt stłuczonej szyby". Może się wydawać, że stłuczenie szyby piekarzowi przyniesie gospodarce korzyści, bo zmusi go do zatrudnienia szklarza, dzięki czemu ten będzie mógł coś kupić itd. Błąd w takim rozumowaniu polega na tym, że gdyby piekarz nie wydał na nową szybę, kupiłby pewnie coś innego. Ale tak wcale być nie musi. Zresztą do tego przykładu można wprowadzić wiele innych komplikacji, które zmienią płynące z niego wnioski. Ale Hazlitt nie ma na to miejsca. A przez to ekonomia, choć w jego ujęciu staje się prosta, traci też coś ze swojego uroku.