Politycy rządzącej Grecją radykalnie lewicowej partii Syriza wielokrotnie sugerowali, że europejscy wierzyciele przyjęli bardzo twardą postawę wobec Aten, by nie zachęcać mieszkańców innych państw z peryferii strefy euro do głosowania na radykalne ugrupowania sprzeciwiające się polityce fiskalnego zaciskania pasa. Grecki rząd został w pokazowy sposób „przeczołgany", by inni nie szli w jego ślady. Miało to być szczególnie ostrzeżenie dla Hiszpanów, którzy pod koniec listopada udają się do urn wyborczych, by wybrać parlament. Pokazano im w ten sposób, by nie głosowali na radykalnie lewicową partię Podemos, wywodzącą się z ruchu Oburzonych i będącą sojuszniczką Syrizy.
Jeśli rzeczywiście takie były intencje europejskich decydentów, to można powiedzieć, że ich plan zaczął działać. O ile w sondażach ze stycznia 2015 r. Podemos uzyskiwała wyniki dające jej 89 miejsc w liczącym 350 miejsc parlamencie, o tyle według sondaży z lipca może liczyć już jedynie na 41 mandatów. Liczba mandatów, które przypadłyby rządzącej Hiszpanią Partii Ludowej premiera Mariano Rajoya, w ciągu pół roku symbolicznie się zmniejszyła – ze 132 do 131 (dla porównania, w obecnym parlamencie partia ta ma 185 deputowanych). Natomiast liczba mandatów, które mogą przypaść socjaldemokratycznej partii PSOE (wprowadziła Hiszpanię w kryzys, a później rozpoczęła politykę cięć fiskalnych), wzrosła według wyników sondaży z 80 do 106.
Wygląda więc na to, że późną jesienią raczej nie wejdzie do rządu radykalna partia, która chciałaby zakończyć z polityką gospodarczą pod dyktando Brukseli i Berlina. Strefa euro uniknie zaś problemu, przy którym kryzys w Grecji wyglądałby blado.
Ożywienie, którego naród nie czuje
Przed zaostrzeniem kryzysu w Grecji Podemos (hiszp. „Możemy") zdawała się iść pewnym krokiem po władzę. Partia ta istnieje ledwie od około roku, a w kilka miesięcy od założenia zdołała wprowadzić pięciu swoich przedstawicieli do Parlamentu Europejskiego i stać się drugim pod względem liczby członków stronnictwem politycznym w Hiszpanii. W majowych wyborach samorządowych zdobyła władzę w sześciu największych hiszpańskich miastach. W jej programie są m.in.: restrukturyzacja długu publicznego Hiszpanii, sięgającego 1,16 bln euro, oddłużenie biednych Hiszpanów, a także cofnięcie „reform" podnoszących wiek emerytalny i uelastyczniających rynek pracy, czyli coś, co na europejskich decydentów działa jak płachta na byka.
To, jak w ostatnich miesiącach potraktowano Grecję, wysłało Hiszpanom wyraźny sygnał, że na radykałów z Podemos głosować nie warto, gdyż Europa nie pozwoli, by ich program został wprowadzony w życie. Przywódca Podemos 36-letni politolog Pablo Iglesias zdaje sobie z tego sprawę, więc ostatnio stara się przekonać wyborców, że Hiszpania jest w zdecydowanie lepszej sytuacji niż Grecja. – Mamy wielką przyjaźń z Syrizą, ale na szczęście Hiszpania nie jest Grecją. Nasza gospodarka, która waży o wiele więcej w strefie euro, jest w lepszej sytuacji, a kraj ma lepszą administrację. Okoliczności są inne, więc nie ma sensu snuć porównań – przekonuje Iglesias.