Powiedz, że na początku roku wiedziałeś jaki będzie wynik brytyjskiego referendum w sprawie przynależności do Unii Europejskiej, że Donald Trump otrzyma nominację Partii Republikańskiej i będzie walczył o urząd prezydencki. Może przewidziałeś też próbę zamachu stanu w Turcji, upadek prezydenta w Brazylii i zamachy terrorystyczne w Europie?
Wobec tego, gdzie twoim zdaniem teraz powinny być rynki? Obstawiłbyś rekord Standard&Poor's500, premie rentowności na globalnym rynku obligacji korporacyjnych bliskie najniższemu poziomowi od roku, czy też kursy walut na rynkach wschodzących 8 proc. powyżej styczniowego dołka?
Taki jest los prognostów, którzy w większości przewidzieli, iż 2016 rok będzie okresem rosnącego ryzyka politycznego. Problem polega na tym, iż ta trafność nie przełożyła się na sytuację rynkową, gdyż trudno jest przewidywać zmiany cen w świecie zdominowanym przez programy stymulacyjne banków centralnych, ujemne rentowności obligacji i niemrawy wzrost gospodarczy.
- Niewykluczone, że powiodłoby ci się gorzej gdybyś wcześniej znał rezultaty – zauważa Bill Stone, główny strateg inwestycyjny w PNC Wealth Management podkreślając, iż ostatnie wydarzenia pokazały jak daremne są próby podejmowania decyzji inwestycyjnych bazujących na wydarzeniach geopolitycznych.
Stymulacja monetarna, a więc cięcia stóp procentowych oraz skup obligacji sprawiła, iż bilanse banków centralnych od 2009 roku powiększyły się o7,2 biliona dolarów, podbiła wyceny ryzykownych aktywów jednocześnie utrzymując na powierzchni gospodarki chociaż w większości dryfujące. Tej szczodrości nie nadwątliły nawet tegoroczne dramatyczne wydarzenia polityczne. W rezultacie rynki stały się jeszcze większą zagadką dla tych analityków, którzy posługują się tradycyjnymi modelami inwestycyjnymi.