Najnowszym przejawem tego pęknięcia jest list do unijnej komisarz ds. handlu Cecilii Malmström, wystosowany przez przedstawicieli państw UE opowiadających się za kontynuowaniem negocjacji z Amerykanami. Wśród jego 12 sygnatariuszy brakuje ministrów z największych unijnych gospodarek, Niemiec i Francji, ale także z Polski.
Samej Malmström do transatlantyckiego partnerstwa w dziedzinie handlu i inwestycji (TTIP), jak oficjalnie nazywać się ma umowa między UE a USA, przekonywać nie trzeba. Komisarz utrzymuje, że w toczących się od 2013 r. rokowaniach w sprawie TTIP widać postępy i że wciąż prawdopodobne jest ich zakończenie do stycznia przyszłego roku. To ważne, bo wtedy kończy się druga kadencja prezydenta USA Baracka Obamy, a jego możliwi następcy są do TTIP nastawieni krytycznie lub wręcz wrogo.
Ministrowie Czech, Danii, Estonii, Finlandii, Hiszpanii, Irlandii, Litwy, Łotwy, Portugalii, Szwecji, Wielkiej Brytanii i Włoch w liście do Malström podkreślili, że w ich ocenie UE może wciąż osiągnąć cele, których oczekiwała po liberalizacji handlu z USA. Innego zdania są jednak Francja i Niemcy. Francuski sekretarz stanu ds. handlu zagranicznego Matthias Fekl pod koniec sierpnia oświadczył, że negocjacje należy przerwać, bo Amerykanie nie są skłonni do żadnych ustępstw. Zapowiedział, że takie stanowisko Paryża przedstawi na spotkaniu unijnych ministrów odpowiedzialnych za handel zagraniczny, które ma się odbyć w przyszłym tygodniu w Bratysławie. Mniej więcej w tym samym czasie wicekanclerz i minister gospodarki Niemiec Sigmar Gabriel ocenił, że negocjacje w sprawie TTIP zakończyły się fiaskiem.
Więcej światła na dalsze losy porozumienia handlowego z USA rzuci proces ratyfikacji umowy między UE a Kanadą (CETA), który ma się rozpocząć pod koniec października. Dokument wymaga akceptacji nie tylko Brukseli, ale również narodowych i lokalnych parlamentów państw UE.
W siedmiu niemieckich miastach w sobotę miały się odbyć protesty przeciwko CETA i TTIP.