Za 1 bitcoina płacono w środę po południu ponad 11 tys. USD. W nocy z wtorku na środę kurs najpopularniejszej kryptowaluty przebił ważny psychologicznie poziom 10 tys. USD. W okresie zaledwie pięciu dni bitcoin zyskał ponad 30 proc., a od początku roku wzrósł o ponad 1000 proc. wobec dolara. Wyższą stopę zwrotu od bitcoina zapewniły inwestorom w 2017 r. jedynie inne kryptowaluty. Ethereum, główny jego rywal, zyskał ponad 5 tys. proc. Jak widać, inwestorów nie odstraszają ostrzeżenia części ekspertów mówiących, że kryptowaluty to niebezpieczna bańka.
Ku korekcie?
Larry Fink, prezes firmy inwestycyjnej BlackRock, nazwał bitcoina „indeksem prania brudnych pieniędzy". Jamie Dimon, prezes banku JPMorgan Chase, określił we wrześniu tę wirtualną walutę jako „oszustwo" (wówczas kurs bitcoina był niższy niż 5 tys. USD). Vitor Constancio, wiceprezes Europejskiego Banku Centralnego, porównał zaś inwestowanie w bitcoiny do gorączki tulipanowej, czyli bańki inwestycyjnej z XVII w. Holandii.
Mimo to kryptowaluty cieszą się coraz większym zainteresowaniem w branży finansowej. Według danych firmy Autonomous Next w USA powstało już 120 funduszy inwestujących w kryptowaluty, a niektóre z nich są zarządzane przez weteranów Wall Street. CME, największa na świecie giełda derywatów, planuje uruchomić w drugim tygodniu grudnia kontrakty terminowe na bitcoiny.
Część inwestorów nie kryje się z entuzjazmem wobec wirtualnych walut. Michael Novogratz, miliarder i zarazem weteran branży funduszy hedgingowych, prognozował w październiku, że w ciągu kilku miesięcy bitcoin może zdrożeć do 10 tys. USD, a ethereum do 500 USD. Teraz wskazuje, że do końca 2018 r. bitcoin może zdrożeć do 40 tys. USD. W 2010 r., czyli roku powstania bitcoina, płacono za niego zaledwie 6 centów.