Strach przed wojną amerykańsko-irańską okazał się krótkotrwały. Być może za jakiś czas powróci, ale jak na razie przestał on być widoczny na rynku naftowym. O ile po ataku na saudyjską rafinerię w Abqaiq (dokonanym 14 września) cena ropy gatunku Brent skoczyła do prawie 72 USD za baryłkę, to już w połowie tego tygodnia zeszła do 62 USD za baryłkę, czyli poziomu takiego jak w tygodniu poprzedzającym ten incydent terrorystyczny. Inwestorzy uwierzyli, że Arabia Saudyjska do końca miesiąca osiągnie moce produkcyjne ropy naftowej wynoszące 11 mln baryłek dziennie. (Atak na rafinerię w Abqaiq i pobliskie pole naftowe czasowo wyeliminował produkcję wynoszącą 5,7 mln baryłek dziennie.) Oczywiście część ekspertów wątpi w to, że się to uda Saudyjczykom, ale rynek wrócił w dawne koleiny. Inwestorzy wciąż bardziej martwią się słabnącym popytem na ropę niż zagrożeniami dla jej podaży. Zwłaszczan że w przypadku dalszych ewentualnych wstrząsów na Bliskim Wschodzie amerykańscy producenci ropy ze złóż łupkowych chętnie rzuciliby na rynek więcej surowca. Ropa jest co prawda o 15 proc. droższa niż na początku roku, ale o 24 proc. tańsza niż 12 miesięcy temu. Sygnałem mówiącym o uspokojeniu sytuacji są również doniesienia agencji Bloomberga, że w październiku Aramco ogłosi, kiedy przeprowadzi swoją gigantyczną ofertę publiczną. A jeśli Saudyjczycy szykują IPO idące najprawdopodobniej w dziesiątki miliardów dolarów, to chyba nie spodziewają się rychłego wybuchu wojny.
Nie zmaterializowała się też groźba amerykańskich ataków odwetowych na Iran. Choć Pentagon przedstawił Trumpowi listę możliwych celów, a wpływowy republikański senator Lindsey Graham wzywał do bombardowania irańskich rafinerii, to Trump wykazał daleko posuniętą ostrożność. Parę lat temu narzekał, że Arabia Saudyjska wykorzystuje USA jako swojego „ochroniarza". Teraz zaś obawia się wplątania w bliskowschodnią wojnę w trakcie kampanii wyborczej. Nie chce popełnić podobnego błędu jak George W. Bush z inwazją na Irak. Skończyło się więc na razie na tym, że Departament Skarbu nałożył sankcje na Bank Centralny Iranu oraz Narodowy Fundusz Rozwoju Iranu. – To największe sankcje nałożone kiedykolwiek na kraj – stwierdził, z typową dla swojego stylu retorycznego przesadą, Trump. Czy jednak utrzymywanie presji finansowej na Teheran skłoni wreszcie irańskie władze do negocjacji na amerykańskich warunkach? Czy ten konflikt da się zakończyć w sposób dobry dla rynków?
Wojna ekonomiczna
Gdy administracja Trumpa wycofała się w 2018 r. z porozumienia nuklearnego z Iranem i przywracała sankcje na jego przemysł naftowy, liczyła zapewne, że pod wpływem presji gospodarczej Iran się złamie i będzie chętny do rozmów z Waszyngtonem w sprawie nowej, „lepszej" umowy dotyczącej programu nuklearnego. Trump od dawna krytykował poprzednie porozumienie z Iranem, wynegocjowane przez administrację Obamy. Uważał, że było zbyt mało korzystne dla USA oraz amerykańskich sojuszników z Bliskiego Wschodu: Izraela i Arabii Saudyjskiej. Sojusznicy oczywiście są mocno skonfliktowani z Iranem i starają się, by Trump patrzył na Bliski Wschód zgodnie z ich optyką. – W kontaktach z izraelskim premierem Beniaminem Netanjahu potrzebna jest duża doza sceptycyzmu. On i jego doradcy często wykorzystywali dezinformację, by przychylić prezydenta do izraelskiego stanowiska. Zrobili to z prezydentem kilkukrotnie, by go przekonać: „Ci to dobrzy goście, a ci są źli" – stwierdził Rex Tillerson, były sekretarz stanu w administracji Trumpa. Oczywiście Arabia Saudyjska również starała się przekonywać USA do ostrzejszego kursu wobec Iranu. Czy jednak decydenci z Tel Awiwu i Rijadu dostali od Trumpa, to co chcieli?
Presja ekonomiczna, jaką administracja Trumpa wykorzystała przeciwko Teheranowi, jak na razie okazała się bardzo bolesna dla irańskiej gospodarki. Międzynarodowy Fundusz Walutowy spodziewa się, że PKB Iranu spadnie w tym roku o 6 proc. O ile na początku 2018 r. na czarnym rynku w Iranie płaciło się 43 tys. riali za 1 USD, to w tym tygodniu kurs dochodził do 115 tys. riali (we wrześniu 2018 r. sięgał nawet 190 tys. riali). Oficjalny kurs ustalany przez bank centralny wynosi około 42 tys. riali za 1 USD. Dolary po nim mogą kupić jednak tylko importerzy mający dobre koneksje. Załamanie kursu riala było na tyle poważne, że do irańskiego parlamentu trafił w sierpniu projekt ustawy o denominacji – obcięciu czterech zer z banknotów. Zmienić ma się też nazwa waluty, z riala na „toman" (dotychczas słowo „toman" oznaczało 10 riali). MFW kilka miesięcy temu prognozował, że inflacja w Iranie może wynieść w tym roku 40 proc. Średnia pensja to około 32 mln riali i coraz trudniej jest się za nią wyżywić. O ile w kwietniu kilogram wołowiny kosztował 380 tys. riali, to w lipcu już 1,2 mln riali.