Pod koniec dnia wszystkie wolne środki, jakich ministerstwa, fundusze i rządowe agencje nie zdołają wydać, mają wracać na konto ministra finansów.
Ma to być jeden z elementów planu konsolidacji finansów publicznych. Michał Boni, szef doradców premiera, wyliczył, że dzięki konsolidacji finansów publicznych uda się zmniejszyć dług o 10 mld złotych. – Teraz trudno przerzucić pieniądze z agencji np. do ZUS-u, któremu brakuje na wypłatę świadczeń i musi zaciągać jednodniowy kredyt w banku – wyjaśnia Ryszard Petru, główny ekonomista BRE Banku. Przypomina, że zdarzały się w przeszłości sytuacje, kiedy na koncie jakiejś publicznej instytucji przez trzy tygodnie leżały kwoty sięgające 1,5 mld zł, a w tym samym czasie inni musieli iść do banku po pożyczkę.
– Rzecz nie polega na tym, aby jakiekolwiek pieniądze komukolwiek zabierać, ale by umiejętniej zarządzać publicznymi środkami – mówi były minister finansów Mirosław Gronicki. – Zasadę, że na koniec dnia nikt nie może trzymać na swoim koncie gotówki, ale przelewać ją na konto centralne, wprowadziły już u siebie np. Słowacja i Belgia. Gronicki dodaje, że wówczas będzie można wykazywać dług netto i w takiej sytuacji może on być niższy nawet o 10 mld złotych.
Według NBP na koniec października fundusze ubezpieczeń społecznych miały zdeponowane w bankach 7,3 mld zł – o połowę mniej niż przed rokiem, kiedy to kwota ta sięgała 14,1 mld zł. Samorządy dysponowały wolną kwotą opiewającą na 26 mld zł, a instytucje niekomercyjne, czyli wszelkiego rodzaju fundusze i agencje, 15 mld zł wolnych środków. – Pieniędzy samorządów nikt ruszyć nie może, ale jeśli chodzi o pozostałe instytucje, można sobie wyobrazić sytuację, że rząd zagarnia środki, których teoretycznie one nie potrzebują – uważa Jakub Borowski, główny ekonomista Invest-Banku.
Jego zdaniem taki ruch pozwoliłby zmniejszyć potrzeby pożyczkowe budżetu o 20 mld zł. – Gdyby rząd trzymał te pieniądze na lokacie, w skali roku zyskałby dodatkowy miliard złotych – wylicza ekonomista.Gronicki uważa, że taki sam efekt rząd osiągnie, przelewając pieniądze dopiero w momencie, kiedy dana instytucja ich rzeczywiście potrzebuje. – Niedopuszczalne jest, aby, tak jak to miało miejsce w przypadku uczelni, otrzymywały one środki na trzy tygodnie wcześniej i zarabiały na odsetkach – mówi ekonomista.