Trzej nowi członkowie Rady Polityki Pieniężnej dołączyli do sześciu już wybranych przez Sejm i Senat w styczniu i w lutym. Zdaniem ekonomistów wybór nie okazał się wielkim zaskoczeniem. O tym, że do RPP wejdzie Zyta Gilowska, była minister finansów, wiadomo było od kilku dni. W ubiegłym tygodniu jej kandydaturę potwierdził Jarosław Kaczyński, szef Prawa i Sprawiedliwości, mówiąc, że jest gotów „położyć głowę”, że Gilowska wejdzie do rady.
Glapiński i Kaźmierczak również byli od dawna wymieniani jako prezydenccy kandydaci do RPP. Lista była jednak dłuższa. Byli na niej m.in. Wojciech Roszkowski, były eurodeputowany, czy – ostatnio – Jerzy Kropiwnicki, odwołany niedawno prezydent Łodzi, kilka lat temu szef nieistniejącego już Rządowego Centrum Studiów Strategicznych.
[srodtytul]Podobni do poprzedników[/srodtytul]
Zdaniem ekonomistów nowe nazwiska nie zmieniają oczekiwań dotyczących polityki pieniężnej. Analitycy już wcześniej się spodziewali, że „prezydenccy” członkowie RPP będą mieli stanowić przeciwwagę dla jastrzębi wybranych przez Sejm i Senat.
– Restrykcyjność nowej rady będzie zapewne bardzo podobna do tej, której kadencja właśnie się skończyła – uważa Ernest Pytlarczyk, główny analityk BRE Banku. Wskazuje, że – podobnie jak w radzie poprzedniej kadencji – jest wyraźny podział na gołębie i jastrzębie (członków RPP na zdjęciach powyżej uszeregowano od zwolenników najłagodniejszej do najbardziej restrykcyjnej polityki pieniężnej).