– Wydaje się, że wzrost notowań jena ma spekulacyjny charakter – powiedział Marc Chandler, główny strateg walutowy Brown Brothers Harriman. Według niego nie ma dowodów na to, że japońscy ubezpieczyciele wyprzedają zagraniczne aktywa, aby pozyskać kapitał na wypłatę odszkodowań, co także prowadziłoby do aprecjacji jena.
– W ujęciu realnym (tzn. po uwzględnieniu różnic w stopach inflacji w USA i Japonii) kurs nominalny na poziomie 78–79 jenów za dolara nie uderzy mocno w japońskie spółki – ocenił wczoraj Eisuke Sakakibara, były wiceminister finansów Japonii ds. walutowych. Większość analityków uważa jednak, że w obawie o negatywny wpływ silnego jena na japoński eksport Tokio zdecyduje się na interwencję na rynku walutowym.
Analitycy nie wykluczają też, że skoordynowane działania na rzecz osłabienia japońskiej waluty podejmą najważniejsze gospodarki świata. Po zamknięciu tego numeru „Parkietu” miało się odbyć spotkanie ministrów finansów państw G7, poświęcone m.in. gwałtownej aprecjacji jena. Poprzednia ich wspólna interwencja na rynkach walutowych miała miejsce w 2000 r. i jej celem było podbicie notowań euro.
Minister finansów Kraju Kwitnącej Wiśni Yoshihiko Noda oświadczył jednak, że prosi G7 jedynie o psychologiczne wsparcie.
GS[/ramka]
[ramka][srodtytul]Awersja do ryzyka podbija notowania franka[/srodtytul]
Niepokoje społeczne na Bliskim Wschodzie od połowy lutego windują w górę kurs franka szwajcarskiego, uważanego przez inwestorów za bezpieczne schronienie na niepewne czasy. Kataklizm w Japonii ten trend nasilił.
Wobec dolara frank umocnił się od piątkowego trzęsienia ziemi o 3,4 proc., a od 10 lutego o ponad 8 proc. Wczoraj po południu za franka można było kupić już 1,1095 dolara, najwięcej w historii.
Wobec euro helwecka waluta umocniła się od piątku o 3 proc., a od 10 lutego o 4,4 proc. Wczoraj rano za euro można już było kupić tylko 1,2440 franka, niewiele więcej niż w grudniu 2010 r., gdy kurs ten osiągnął najniższy poziom w historii (1,2427). Po południu jednak euro zaczęło odrabiać straty w związku z komunikatem Szwajcarskiego Banku Narodowego (SNB), który utrzymał stopy procentowe na niezmienionym poziomie 0,25 proc. Jak wskazuje Marc Chandler z Brown
Brothers Harriman, takiej decyzji powszechnie na rynkach oczekiwano, ale SNB rozczarował tych, którzy spodziewali się sygnałów, że do pierwszej od kwietnia 2009 r. zmiany stóp procentowych w Szwajcarii dojdzie w czerwcu br.
Według Emilie Gay, ekonomistki Capital Economics, od podwyżki stóp SNB odwodzą problemy w strefie euro, do której trafia niemal połowa szwajcarskiego eksportu, oraz aprecjacja franka, która rodzi presję deflacyjną. W lutym roczna inflacja wyniosła w Szwajcarii zaledwie 0,5 proc. Ekonomiści średnio prognozują, że SNB zdecyduje się na podwyżkę stóp najwcześniej w IV kwartale br. A w strefie euro, w której inflacja od trzech miesięcy przekracza 2-proc. cel Europejskiego Banku Centralnego, koszt pieniądza może wzrosnąć już w kwietniu.
– Mimo to frank pozostanie zapewne silny, bo zapotrzebowanie na „bezpieczne schronienia” będzie się w najbliższym czasie utrzymywało – podkreśla Chandler. Według Gay SNB nie będzie próbował interweniować w celu zahamowania aprecjacji tej waluty. – W ubiegłym roku na takich działaniach SNB stracił 19 mld franków, a ich efekty były wątpliwe – zauważa.
GS[/ramka]
[ramka][srodtytul]Waluta w dół, a kursy akcji stabilne[/srodtytul]
Wyraźna przecena złotego w ostatnich dniach (nie licząc wczorajszego uspokojenia sytuacji) kontrastuje z dość mocną postawą polskiego rynku akcji (a przynajmniej kursów dużych spółek).
Podczas gdy od 10 marca (czyli dnia sprzed trzęsienia ziemi w Japonii) kurs euro podskoczył z ok. 4,01 zł do ponad 4,10 zł w środę, WIG20 nie stracił praktycznie nic (nie licząc jednodniowej słabości). Jest to o tyle zastanawiające, że zazwyczaj obowiązuje reguła, zgodnie z którą w chwilach ucieczki od ryzyka na globalnych rynkach osłabieniu złotego towarzyszy mocna przecena akcji na GPW.
Taki scenariusz było widać w ostatnich kilkunastu miesiącach już nieraz. Ostatnio zdarzyło się tak w listopadzie ubiegłego roku, kiedy kurs euro, podobnie jak obecnie, atakował poziom 4,10 zł. WIG20 spadł wtedy o ponad 5 proc. Wcześniej ze zjawiskiem takim inwestorzy mieli do czynienia m.in. w maju i czerwcu 2010 r., kiedy pod wpływem obaw o kondycję finansową peryferyjnych krajów strefy euro złoty osłabił się o prawie 10 proc., a WIG20 spadł o 13 proc.
Dlaczego tym razem jest inaczej? W pewnym stopniu wytłumaczenie można znaleźć, analizując to, jakie spółki z WIG20 spisują się najlepiej w ostatnich dniach. Okazuje się, że największy wkład (biorąc pod uwagę udział w indeksie) w podtrzymaniu WIG20 na wysokich poziomach ma KGHM (od 10 marca kurs spółki urósł o 4 proc.). To z kolei zasługa mocnej postawy cen miedzi, która nie chciała tanieć, mimo ucieczki od ryzyka na rynkach. Pojawiły się wręcz spekulacje, że spółki wydobywające ten surowiec mogą skorzystać na przyszłej odbudowie zniszczeń po tragicznych wydarzeniach w Japonii.
Wniosek jest taki, że obecne wydarzenia na rynkach odbiegają nieco od utartego schematu, według którego w dół powinny iść ceny wszystkich ryzykownych aktywów.
Na dłuższą metę osłabienie złotego może mieć pozytywne strony przynajmniej dla części spółek giełdowych, szczególnie dla tych, które dużą część przychodów uzyskują z eksportu.
T.H.[/ramka]