Urzędy miasta i inne tego typu instytucje zdominowały codzienne życie Polaków w epoce komunizmu i tak pozostaje do dziś. Wysokie bezrobocie na pewno nie zachęca rządu do cięcia zatrudnienia w sektorze publicznym (wręcz przeciwnie, zatrudnienie w budżetówce wzrosło za rządów PO o blisko 14 proc., czyli jakieś 150 tys. stanowisk pracy), prawdziwym problemem jest jednak lobby całej armii urzędników niższego szczebla, zdeterminowanych, by utrzymać swoje ciepłe posadki. Skutkuje to niespotykanym gdzie indziej folklorem urzędniczym. Akty notarialne muszą być podstemplowane tuszem w szczególnym tonie fioletu. Zagraniczni inwestorzy, przyciągnięci mitem o zielonej wyspie, na zmianę śmieją się i płaczą, kiedy odkrywają jakie rodzaje przeszkód muszą przeskoczyć. Tygodnik cytuje obywatela brytyjskiego, który musiał opanować papierkową robotę związaną ze śmiercią bliskiej osoby. Gdy jeden z formularzy przedstawionych w urzędzie okazał się źle wypełniony, Brytyjczyk został zrugany przez urzędnika, który dodatkowo wytknął mu niekompetencję. Na polskich znajomych Brytyjczyka historia nie wywarła większego wrażenia.