W II kwartale polska gospodarka prawdopodobnie znów urosła o ponad 5 proc. rok do roku, a inflacja wynosiła średnio tylko 1,8 proc. rocznie. Jak długo ten cud gospodarczy, tak splot szybkiego rozwoju i niskiej inflacji określa prezes NBP Adam Glapiński, może się jeszcze utrzymać?
Jeśli spojrzymy na dane historyczne, na to, jak w przeszłości wyglądały powiązania pomiędzy wzrostem gospodarczym a procesami inflacyjnymi, to zobaczymy, że na dłuższą metę wysoki wzrost PKB i niska inflacja nie są do utrzymania. Nie można zjeść ciastka i mieć ciastko. Na przykład w latach 2006–2007 polska gospodarka rozwijała się nawet szybciej niż dziś, czemu również towarzyszyła inflacja poniżej celu NBP. Ale już pod koniec 2007 r. i w 2008 r. inflacja wyraźnie przyspieszyła, przekraczając 4 proc. rocznie.
Jeśli wzrost gospodarki jest napędzany inwestycjami, to niską inflację stosunkowo łatwo wyjaśnić. Większa podaż towarów i usług, przy wyższej wydajności czynników wytwórczych mogą tłumić wzrost cen. Ale w ostatnich latach motorem wzrostu jest konsumpcja.
Widzimy wyraźnie,że dochód do dyspozycji gospodarstw domowych szybko rośnie i że zasila on wydatki, a nie oszczędności. To jest częściowo efekt wzrostu zatrudnienia, który jednak hamuje, a częściowo wzrostu płac. Otóż ten przyspieszający wzrost płac to nie jest polski fenomen, występuje we wszystkich krajach Europy Środkowo-Wschodniej. I trudno oczekiwać, żeby procesy cenowe w Polsce były oderwane od tego, co dzieje się w regionie. A zarówno na Węgrzech oraz w Rumunii, jak i w Czechach inflacja już jest powyżej celów tamtejszych banków centralnych. Często słyszę, że wszędzie na świecie nie widać presji inflacyjnej, i to tłumaczy niską inflację w Polsce. Otóż wydaje się, że to już jest przeszłość.