W czwartek po tym pesymizmie nie pozostał nawet ślad. Główny indeks giełdy szanghajskiej odbił się o 4,5 proc., najwięcej od pięciu miesięcy.
Oczywiście po spadku tego wskaźnika o 4,3 proc. w środę i o 5,8 proc. w poniedziałek odreagowania można było się spodziewać. Jego skala była jednak tak zaskakująca, że większość analityków uważa takie wyjaśnienie za niewystarczające. Interpretacji czwartkowych zwyżek jako krótkiej korekty w trendzie spadkowym przeczy przede wszystkim to, że SHC przebił 2901 pkt, co z technicznego punktu widzenia stanowiło ważny poziom oporu.
Po środowym tąpnięciu chińskich indeksów wskazywano, że zanadto wyprzedziły one koniunkturę na innych giełdach świata. SHC umocnił się od początku roku do szczytu z 4 sierpnia o 84,6 proc. i nawet po blisko 20-proc. przecenie z ostatnich dwóch tygodni utrzymuje się 55 proc. na plusie. Tymczasem obejmujący wszystkie rynki wschodzące wskaźnik MSCI EM, który przecież także wyraźnie przegonił indeksy z rynków rozwiniętych, zyskał od początku roku do szczytu 52 proc.
W tym kontekście wydawało się, że giełdy w Szanghaju i Shenzhen są przegrzane. W czwartek jednak bardziej przekonywający wydał się inwestorom i analitykom fakt, że SHC wciąż znajduje się o ponad 52 proc. poniżej szczytu z października 2007 r. Jak więc twierdzi zespół analityków z największego w Państwie Środka domu maklerskiego Citic Securities, wyceny chińskich spółek nie są obecnie nierozsądnie wysokie.
Przecena z ostatnich tygodni była spowodowana obawami, że władze w Pekinie będą usiłowały schłodzić rynek kredytowy, co zahamuje ożywienie w chińskiej gospodarce. – Płynność w sektorze finansowym może faktycznie będzie mniejsza niż w I półroczu, ale kondycja gospodarki oraz wyniki spółek rysują dla giełdy dobre perspektywy – uspokaja jednak Xu Lirong, zarządzający funduszami Franklin Templeton Sealand.