WIG najpierw praktycznie w ostatniej chwili uniknął groźby przełamania poziomu wsparcia na wysokości majowego dołka (39109 pkt), po czym ochoczo ruszył w górę. Zwieńczeniem procesu przebijania się przez strefę oporu było ubiegłotygodniowe sforsowanie szczytu z 13 maja (41915 pkt), który był najwyżej położonym spośród trzech ostatnich lokalnych maksimów.
Wczoraj mieliśmy do czynienia z prostą konsekwencją takiego biegu wydarzeń. WIG zyskał 1 proc. i znalazł się najwyżej od końca kwietnia. Zasięg trwającej od początku lipca fali wzrostowej powiększył się do 8,5 proc.W perspektywie średnioterminowej (obejmującej kilka miesięcy) taki rozwój wydarzeń (wspomniane przebicie serii poziomów oporu) oznacza definitywny przełom.
Rynek przeszedł swoistą "transformację" od silnej kwietniowo-majowej fali spadkowej poprzez czerwcową huśtawkę nastrojów aż do pojawienia się technicznych sygnałów negujących trend spadkowy w średnim terminie.
Co innego, jeśli chodzi o sytuację w długim terminie (kilkunastomiesięcznym). W takim ujęciu obraz rynku w porównaniu z początkiem lipca nie zmienił się w ogóle w tym sensie, że zarówno wówczas, jak i tym bardziej obecnie mamy ciągle do czynienia z długoterminowym trendem zwyżkowym (lub jak kto woli - układem coraz wyżej położonych kolejnych dołków i szczytów). Oznacza to, że dotychczasowy rekord hossy (kwietniowy szczyt - 44078 pkt) niczym magnes przyciąga WIG, ruch bowiem w jego kierunku jest zgodny z logiką całego nadrzędnego trendu trwającego od wiosny 2009 r.
Z drugiej strony, trudno jednak snuć na tej podstawie hurraoptymistyczne scenariusze nieprzerwanej silnej zwyżki w kolejnych miesiącach. W analizie z początku lipca dużo miejsca poświęciłem uderzającemu podobieństwu obecnej sytuacji z tą z lat 2003 - 2005 i analogia ta nadal wydaje się trafną ramą do analizy wydarzeń. Trwającą od trzech tygodni poprawę koniunktury można interpretować jako odpowiednik zwyżki z sierpnia 2004 r., która pozwoliła WIG odrobić wcześniejsze straty i ustanowić nowe rekordy hossy. Niestety, zaraz potem zapał kupujących znów osłabł i w efekcie jeszcze w styczniu 2005 r. - po chwilowych wzlotach i upadkach - WIG był ciągle na tym samym poziomie. Długoterminowy trend był co prawda ciągle wzrostowy, ale jego tempo było ślimacze.