Co prawda początek notowań faktycznie zapowiadał się obiecująco (WIG20 zyskiwał 0,8 proc.), ale później było już tylko coraz gorzej. Ostatecznie sesja zakończyła się spadkiem indeksu dużych spółek o 0,5 proc., czyli takim samym jak dzień wcześniej. Tym razem - w odróżnieniu od wtorku - sprzyjało temu pogorszenie nastrojów na rynkach Europy Zachodniej.
Trudno jedynie wskazać bezpośredni powód do takiego obrotu spraw (poza rosnącą chęcią do realizacji zysków z trwającej od początku miesiąca fali wzrostowej), gdyż wczorajsze publikacje wyników finansowych spółek na Zachodzie w większości nie przyniosły rozczarowania, dane zaś o zamówieniach w amerykańskim przemyśle jedynie pozornie były gorsze od oczekiwań (na zaskakujący spadek wpłynęły zmienne dane z przemysłu lotniczego).
Dla analityków technicznych kolejny dzień korekty to nic innego, jak ruch powrotny do przebitego wcześniej poziomu oporu na wysokości szczytu z 12 maja (2469 pkt), który stanowił najwyżej położony z całej serii lokalnych maksimów z okresu od maja do czerwca. Na zamknięciu wczorajszej sesji WIG20 znalazł się zaledwie 1 pkt powyżej tego poziomu, co każe zastanowić się nad wariantami dalszego rozwoju sytuacji.
W scenariuszu najbardziej optymistycznym popyt okaże się na tyle mocny, że zdoła doprowadzić do zdecydowanego odbicia od majowego szczytu, czego prostą konsekwencją było ustanowienie nowego rekordu rozpoczętej na początku lipca fali zwyżkowej. Trzeba się też jednak liczyć z tym, że korekta się przedłuży, a to wiązać się będzie z powrotem WIG20 poniżej majowej górki. Wydaje się jednak, że nawet w takim wariancie nie będzie to jeszcze powód do załamywania rąk. Pierwszym poważniejszym sygnałem słabnięcia popytu będzie dopiero spadek poniżej kolejnego lokalnego szczytu - tym razem z 31 maja (2433,8 pkt).
W sferze fundamentalnej wyraźnie widać, że czynnikiem, który w ostatnich tygodniach sprzyjał zwyżkom na giełdach, a obecnie hamuje większą przecenę, są wyniki finansowe przedsiębiorstw w USA i Europie Zachodniej, które w ogromnej większości mogą się pochwalić poprawą względem zeszłego roku, często nawet większą od prognoz. Ponieważ jednak punkt kulminacyjny sezonu publikacji wyników w USA przypadnie już na najbliższy tydzień, to jesteśmy coraz bliżej momentu, w którym znaczenie tego czynnika zacznie maleć.