Jego znaczenie wynika nie tylko z faktu, że właśnie na tej wysokości zatrzymała się poprzednia próba sprowadzenia kursów w dół w końcu lipca, ale także z tego, że na tej wysokości znajduje się lokalny majowy szczyt, którego sforsowanie w lipcu oznaczało rozprawienie się rynku z całą serią oporów. Skoro teraz WIG20 cofnął się poniżej owej zdobytej wcześniej bariery, to przynajmniej na krótką metę nie jest to dobry znak.
Ciekawą kwestią jest sposób tłumaczenia pogorszenia nastrojów przez niektóre poczytne serwisy informacyjne jako reakcji na sygnały ze strony Fedu. Kiedy indeksy szły w górę w poniedziałek, tłumaczono to nadziejami inwestorów na to, że słabnące wskaźniki gospodarcze w USA (z kiepskimi piątkowymi danymi z rynku pracy na czele) skłonią Fed do utrzymania bardzo łagodnej polityki pieniężnej.
Kiedy jednak Fed (a konkretnie komitet FOMC) wywiązał się z postawionego przed nim przez rynki zadania i obiecał kupować obligacje skarbowe za pieniądze uzyskane z wykupu instrumentów hipotecznych nabytych jeszcze w czasach kryzysu (pompując tym samym świeżą gotówkę w gospodarkę), rynki nie zareagowały euforią. Wręcz przeciwnie, wczoraj przez giełdy przelała się fala rozgoryczenia. Serwisy informacyjne pośpieszyły z kolejnym wytłumaczeniem - że rynki przejęły się tym, że Fed... przyznał, że gospodarka słabnie. A przecież jeszcze w poniedziałek zwyżki na giełdach tłumaczono nadziejami, że Fed podzieli obawy rynków o wzrost gospodarczy...
Całe to zamieszanie można traktować jako kolejny przykład tego, że tłumaczenie wydarzeń na rynkach za pomocą bieżących doniesień jest karkołomnym zadaniem. Warto wznieść się powyżej tego szumu informacyjnego i obserwować sytuację z bardziej długoterminowej perspektywy.
W takim ujęciu trzeba przyznać, że słabnące tempo ożywienia w USA faktycznie ma silny wpływ na koniunkturę giełdową na Wall Street (i nie tylko). Nie przypadkiem bowiem konsekwentnemu oddalaniu się w dół od wiosennego szczytu wskaźnika wyprzedzającego ISM Manufacturing towarzyszy równie systematyczne obniżanie się rocznej dynamiki S&P 500 (z blisko 70 proc. w marcu do ok. 10 proc. obecnie), a w ślad za nim także naszego rodzimego WIG (z przeszło 80 proc. do ok. 20 proc.).